Archiwa kategorii: Sprawozdanie

Relacja z minionego wydarzenia

„Zimowisko 1015-1016. Wojenne starcie”

 Tym razem na Zimowisku bawiliśmy się we własnym gronie AUREA TEMPORA oraz w obecności ekipy filmowej SIDMA, kręcącej materiał popularno-naukowy „Dobrawa. Matka chrzestna Polski”. Efekty naszych dokonań można zobaczyć w galerii zdjęć oraz w materiale filmowym, który był prezentowany na „XV Poznańskich Spotkaniach Targowych. Książka dla Dzieci, Młodzieży i Rodziców” (będzie on od kwietnia dostępny na platformie upowszechniania nauki w Polsce „Ponad Horyzontem”).

DSCN0043

Pogoda w przedostatni weekend lutego nie charakteryzowała się zimową aurą. Powiedzielibyśmy, że była ona wskroś wiosenna i bardzo zmienna. Słońce oraz bezchmurne niebo pomogły ekipie filmowej w kręceniu materiału. Natomiast, nam taka pogoda ułatwiła pracę i pobyt w Rezerwacie Archeologicznym Gród w Grzybowie. Co prawda wieczorem w sobotę spadł rzęsisty deszcz, jednak z rozpalonym ogniskiem we wnętrzu chaty, słomą pod plecami i zapasem suchego drewna było nam jak u Pana Boga za piecem. A zimowy, choć wyglądał na wiosenny, weekend był bardzo wyczerpujący. Udział w całodniowych zdjęciach, wcielanie się w różne role, przebieranie strojów i bieganie po grzybowskich chaszczach, aby nakręcić interesujący materiał do lekkich nie należy. Jeśli do tego dodamy fakt, że nasze czujne oczy musiały czuwać nad historycznością każdego elementu filmowego kręconego w Grzybowie, to mieliśmy sporo pracy. Oczywiście pod względem historyczności wyposażenia i kręconych scen odpowiadamy wyłącznie za kadry kręcone w Rezerwacie Archeologicznym Gród w Grzybowie.

DSCN0039 copy

Podczas Zimowiska wreszcie mieliśmy kilka chwil, aby spędzić wspólnie nieco czasu,  oraz omówić kolejne projekty i plany na wiosenno-letnie wyprawy. Skutkiem dyskusji są pomysły na letnie wędrówki, oblepianie chat, budowę pieca czy warsztatu do oprawiania i garbowania skór. Wreszcie skończyły się również zapasy suchego drewna, co ewidentnie wskazuje na koniec zimy. Czas więc zacząć wiosenne porządki i przygotowania do kolejnych wczesnośredniowiecznych wyzwań.

dr Marcin Danielewski

„Grodowy szlak”

Prolog

  Wędrowanie to część dziejów ludzkości. Również we wczesnym średniowieczu ludność brała udział w większych lub mniejszych wyprawach. Zafascynowani wczesnym średniowieczem postanowiliśmy zrealizować projekt wędrówki szlakiem dwóch potężnych ośrodków grodowych z czasów pierwszych Piastów. A wszystko to miało mieć otoczkę wczesnego średniowiecza: stroje, uzbrojenie, produkty.

Trasa, którą wyznaczyliśmy miała prowadzić przez zróżnicowane przyrodniczo i krajobrazowo tereny. W związku z tym wędrówka obejmowała tereny leśne, podmokłe, a także polne. Przekraczanie rzek czy omijanie zbiorników wodnych również stanowiło część wyzwań z jakimi mieliśmy się spotkać.

Projekt „Grodowy szlak” powstał latem bieżącego roku. Jednak to jesień wydaje się optymalna do wędrowania. Jak się okazało wybrany termin był ze wszech miar trafiony. Oczywiście mogliśmy obawiać się pogody: deszczu czy nawet porannych przymrozków. Jednak tak się nie stało, a końcówka października mimo niskich temperatur okazała się pogodna. Fakt ten na pewno ułatwił wędrowania.

Wyprawę zaplanowaliśmy tak, aby wyruszyć spod romańskiego kościoła pod wezwaniem Świętego Mikołaja. Miejsce nie zostało wybrane przypadkowo. Wczesnośredniowieczny kościół świetnie wpisywał się w klimat wydarzenia oraz w charakter jednej z grup historycznych biorących udział w projekcie (Stowarzyszenie Edukacji i Odtwórstwa Historycznego AUREA TEMPORA), która odtwarzając czasy już chrześcijańskie nawiązuję do okresu po chrzcie Mieszka I.

W wędrówce w sumie wzięło udział pięć osób. Na początku zgłoszeń było znacznie więcej, ponad dwadzieścia. Jednak surowe wymagania co do historyczności sprzętu oraz produktów, długość trasy, trudność terenu i przewidywane warunki pogodowe spowodowały, że pozostali najwytrwalsi. Kilka osób nie mogło też wędrować z przyczyn losowych.

Nie wzruszeni tym wszystkim zdołaliśmy pozyskać patrona medialnego dla wydarzenia, którym stał się portal internetowy „Historykon.pl” oraz sponsora „Mazurskie Miody”, który ufundował dla nas trunek w postaci miodów pitnych. Dodatkowo w ramach współpracy Rezerwatu Archeologicznego Gród w Grzybowie i Stowarzyszenia Edukacji Odtwórstwa Historycznego AUREA TEMPORA z Poznaniu zostaliśmy zaopatrzeni w kwasy chlebowe, okazjonalne monety nawiązujące do odkrywanych w Grzybowie arabskich dirhemów oraz denarów krzyżowych oraz część wyżywienia. W resztę produktów oraz wyrobów odtwórcy zaopatrzyli się sami.

Wyprawa Giecz – Grzybowo

Wyprawa rozpoczęła się od zaprezentowania mapy. W końcu musieliśmy wiedzieć, gdzie kroczyć. Mapa powstała na tabliczce woskowej i wywołała powszechny śmiech. Miała nieco rozładować napięcie przed wędrówką niż relatywnie nam pomóc. Pomocą zaś miało służyć słońce, które powinno nas doprowadzić do grzybowskiego grodu.

Po zapoznaniu się z mapą nikt nie wycofał się z wyprawy. W związku z tym, że wędrować mieli ludzie z różnych ludów: zarówno okrutni Skandynawowie, jak i nieustraszeni Słowianie (przedstawiciele plemion wielkopolskich oraz znacznie dzikszych nadgoplańskich), to zapłata w srebrze była wskazana. Denary krzyżowe i dirhemy miały zachęcić obecnych do oddania się pod moją okrutną komendę. Jak wiadomo posłuch u ludzi różnego autoramentu można zapewnić sobie jedynie pieniądzem bądź okrucieństwem. Za takich osobników uważaliśmy się przynajmniej podczas odbytej wędrówki. Miło zresztą było przyjąć taką rolę. Jest to część odtwórstwa historycznego, w którym człowiek współczesny powinien umieć odegrać daną postać nie tylko z wyglądu, ale  też z zachowania czy charakteru.

Ruszając na trasę każdy z nas niósł dla siebie jedzenie oraz napoje (te uzupełniliśmy raz w połowie trasy), a część wzięła również odpowiednie wyroby do noclegowania. Albowiem nie byliśmy pewni czy dotrzemy przed zmrokiem do Grzybowa. W moim przypadku okazało się, że obciążyłem się ponad miarę. 10 jaj, cały boczek, 2 ryby, 8 jabłek, 12 śliwek, dwie gruszki, worek z lipą, z miętą, 2 bukłaki kwasu chlebowego (w sumie 2 litry), 1 bochenek chleba, mieszek z żurawiną, to trochę za dużo jedzenia, jak na jednodniową trasę. Dodatkowo jak na złość zapomniałem się i wziąłem sprzętu na nocleg dwuosobowy, a tymczasem powinienem dbać tylko o własną skórę. Koniec końców niosłem o połowę za dużo. Nie wspominając o zbędnej kaletce czy dwóch innych mieszkach, które niepotrzebnie mnie obciążały. Nauka na przyszłość: bierz mniej! O innych towarzyszach podróży wspominać nie będę, bo jak pisał Anonim tzw. Gall:

Lecz dajmy pokój rozpamiętywaniu dziejów ludzi, których wspomnienie zginęło w niepamięci wieków i których skaziły błędy bałwochwalstwa, a wspomniawszy ich tylko pokrótce, przejdźmy do głoszenia tych spraw, które utrwaliła wierna pamięć[1]

Moi współwędrowcy na pewno nie obrażą się na powyższy cytat, a tymczasem trzeba przejść do opisu podróży.

            Pierwszy odcinek na trasie przez łąki w kierunku Dzierżnicy pokazał, że na nic smalec na nic wosk, bo buty i tak przemokły. Z całej trójki ja dysponowałem najsłabszym obuwiem, ponieważ w zasadzie po sezonie letnim było ono już tak zniszczone, że nadawało się na półkę lub do kosza. Zdecydowałem się jednak je naprawić i o dziwo moja naprawa była skuteczna. Buty poza przemoknięciem i uszkodzeniem podeszwy, której czas i tak był już policzony, wytrzymały. A obuwie przemokło wszystkim. Ahh..ta poranna rosa. Tyle dobrego, że rosa szybko zniknęła, więc i obuwie przeschło.

            Pierwsze komplikacja na trasie nastąpiły między Dzierżnicą, a Kokoszkami, gdzie w okolicznych lasach nieco zboczyliśmy z kursu. W zasadzie błąd popełniłem ja, ponieważ zamiast iść wzdłuż sprawdzonego wyznacznika kierunkowego czyli rzeki Moskawy, postanowiłem przebijać się przez las. Koniec końców odnaleźliśmy wspomniany wyżej ciek wodny i wzdłuż niego idąc dotarliśmy prawie do Kokoszek. Tam trafiliśmy na kukurydzę, która jeszcze nie raz podczas wędrówki utrudniła nam przemieszczanie się. Bez względu czy była ona ścięta, czy jeszcze nie, to musieliśmy ją omijać. Wędrowanie po ściętej kukurydzy było nawet gorsze niż przez jej gąszcz. Polanie musieli być szczęśliwymi ludźmi skoro nie znali kukurydzy.

            Innym problemem na trasie było omijanie współczesnych siedzib ludzkich oraz dróg asfaltowych. W obu przypadkach musieliśmy nadrabiać kilometrów. A i tak nie uniknęliśmy ludzi, którzy z uśmiechami na twarzy pytali nas o cel wędrówki, a nawet zapraszali na obiady. Widać, że nadal od czasów Piastów na ziemiach polskich funkcjonuje danina stanu, nakazująca ludności pospolitej gościć ludzi księcia, a nawet dawać im nocleg. Mnie osobiście ten fakt cieszy.

            Innym spostrzeżeniem jest fakt, że kwasu chlebowego zabrakło nam w połowie trasy, w lasach rozciągających się równoleżnikowo między Neklą a Wrześnią. Na szczęście tam też mieliśmy przystanek na uzupełnienie napojów oraz rozpalenie ogniska. Byliśmy umówieni z kierownikiem Rezerwatu Archeologicznego Gród w Grzybowie, który dowiózł nam wodę, kwas chlebowy i miód pitny od naszego sponsora. Niestety, innego rozwiązania, aby zaopatrzyć się w napitek nie zdołaliśmy wymyśleć. Woda z Wrześnicy, gdzie robiliśmy przystanek nie nadaje się do picia bez oczyszczenia, a innych pewnych źródeł wody w tym rejonie brakuje. W związku z tym zdecydowaliśmy się na takie mniej historyczne rozwiązanie. Natomiast, nie zmienia to faktu, że cały napitek trafiał od Jacka do bukłaków, a następnie do naszych żołądków.

            W czasie wędrowania zauważyliśmy, że nasze tempo chodu było znacznie wyższe, kiedy szliśmy przez las. Idąc polami tempo spadało. Jednocześnie po przebrnięciu ponad połowy drogi i pojawieniu sie w rejonie Gulczewka zdaliśmy sobie sprawę, że częste mieszanie szlaku: raz pole, następnie polna droga oraz kolejno las maksymalnie źle oddziaływało na nasze stopy. Każda zmiana gruntu po około 20 km chodu była bardzo odczuwalna dla nóg.

Po wyjściu z lasów w rejonie Gulczewka znów tamtejszy ciek wodny był dla nas wyznacznikiem topograficznym. Mimo, że poruszaliśmy się teraz po obszarze bezleśnym to wyznacznik terenowy był niezbędny. Nikt z nas nie znał zbyt dobrze tych stron. No może poza mną. W końcu kilka razy palcem po woskowej mapie przejechałem, a w domu i po papierowej. W rejonie Ostrowa Szlacheckiego ostatecznie skończył się kwas chlebowy, którym wcześniej podzieliłem się z towarzyszami niedoli: Kacprem i Oskarem. To też pokazało nam, że nawet przy niezbyt wysokiej temperaturze niezbędny jest pory zapas napitków. Niestety wysiłek i ciężar niesiony na plecach męczą.

Zmęczenie było dla mnie widoczne szczególnie na ostatnim odcinku trasy z Ostrowa Szlacheckiego do Grzybowa. Przeklęte pola! Człowiek widzi Grzybowo niby blisko, a odległości prawie nie ubywa. Co więcej przy około 26 kilometrach podróży pojawiły się u mnie skurcze uda. W końcu na co dzień praca siedząca, mało ruchu i efekt widoczny na trasie.

             Wreszcie krótko po godzinie 17.00 pojawiliśmy się w Grzybowie, czyli w sumie szliśmy 9 godzin. Mieliśmy pięć przerw w czasie wędrówki. Jedną dłuższą (około pół godziny) i cztery krótsze (trzy dziesięciominutowe i jedną dwudziestominutową). W sumie daje to całkiem niezłe tempo marszu. Pokonaliśmy 28 kilometrów w około 7 godzin 40 minut marszu po odliczeniu przerw. Z obliczeń wynika więc, że szliśmy średnim tempem 3,684 km/h. Zmienne podłoże, wędrówka polami, lasem bez wyznaczonej ścieżki, niesiony sprzęt i produkty wpłynęły na obniżenie średniego tempa marszu.  Zakłada się, że wynosi ono około 5-6 km/h.

Epilog

            Na podsumowanie wystarcza moje słowa, kiedy zbliżyliśmy się do grzybowskiego grodu na jeden strzał z procy, rzekłem: „jeśli miałbym teraz zdobywać ten gród to od razu poddaję się”. Był to swoisty wyraz zmęczenia osoby ogarniętej przeklętym szałem dzisiejszej cywilizacji. Spostrzeżeń po tej wyprawie mamy bardzo wiele:

-trasa z Giecza do Grzybowa nie należy do łatwych. Sądzimy, że również we wczesnym średniowieczu wędrówka na tej trasie przy większym zalesieniu i wyższym poziomie wód musiała należeć do uciążliwych

-na drugi raz ograniczamy racje żywnościowe. Miałem jedzenia na przynajmniej dwa dni

-ograniczamy liczbę zabieranego sprzętu. Wyjątkiem są niezbędne elementy odzienia czy narzędzia, jak nóż lub siekiera

-ludność wczesnośredniowieczna miała łatwiej jeśli chodzi o źródła wody pitnej

-na trasie kwas chlebowy gasi lepiej pragnienie niż woda (to osobiste odczucie)

-najlepszym wyznacznikiem terenowym są rzeki i to właśnie ich dolinami warto było wędrować

-lasem z przecinką lub nawet wąską ścieżką wędruje się wygodniej niż polami, ale łatwiej się zgubić

-kukurydza nasz wróg, tak jak asfalt

            Tyle na ten moment. Jeszcze raz wielkie dzięki dla Jacka Wrzesińskiego i Rezerwatu Archeologicznego Gród w Grzybowie, gdzie spaliśmy z piątku na sobotę przed wędrówką oraz z soboty na niedzielę po wyprawie. Ogromne podziękowania dla „Mazurskich Miodów”, bo ich napitek rozgrzewał nas wieczorem i w czasie podróży. Na koniec chwała: Robertowi i Rysiowi z Drużyny Wojów Grodu Wałcz oraz Oskarowi i Kacprowi ze Stowarzyszenia AUREA TEMPORA za wspólną wędrówkę. Na miejscu w Grzybowie wspomagali nas także Jagoda i Daniel z Wałcza, którzy zadbali o strawę i miłą atmosferę. Do zobaczenia na kolejnej wędrówce już wkrótce, a tymczasem zapraszamy do obejrzenia galerii będącej dokumentacją wyprawy.

dr Marcin Danielewski

[1] Anonim tzw. Gall, Kronika polska, przekł. R. Grodecki, wstęp i oprac. M. Plezia, Wrocław 1982, ks. I, rozdz.  3, s. 14.

DSCN3654 - Kopia

Pożegnanie Marzanny – Pożegnanie Zimowiska

Pożegnanie… Zimowiska

    Marcowe Zimowisko przywitało nas piękną, wiosenną pogodą gromadą małych dzieci i zaćmieniem słońca. Tym razem Stowarzyszenie Edukacji i Odtwórstwa Historycznego połączyło siły z Rezerwatem Archeologicznym Gród w Grzybowie, aby godnie pożegnać zimę. Musimy przyznać, że z nostalgią będziemy wspominać nasz projekt Zimowisko, który marcowym wyjazdem do Grzybowa zamknął pewien etap naszego życia. W czasie marcowego wyjazdu był czas, aby powspominać. Przypominaliśmy sobie, październikową złotą jesień, listopadowe chłody czy styczniową bitewną krew, a wszystko to przeżyliśmy w ciągu tych krótkich sześciu miesięcy.

Wpierw Marzanna

     Cele marcowego wyjazdu były dwa. Pierwszy to zamknąć cykl, który nazwaliśmy „Zimowisko 1014-1015. W mroźnej zawiei” oraz drugi przegonić zimę. W sumie to za wiele nie musieliśmy się trudzić, ponieważ wiosenna aura panował już od dobrych kilku dni. Pierwsi wytrwali uczestnicy Zimowiska przyjechali do Rezerwatu już w czwartkowe popołudnie, a co jeszcze godniejsze pochwały ostatni wytrwali wyjechali dopiero w niedzielę. W między czasie zawitali do nas przyjaciele odtwórcy ze Swarzędza, Gniezna, Słupcy czy Środy Wielkopolskiej. Wszyscy musieliśmy się zmierzyć z hordami dzieci, których tego dnia było na terenie grodziska prawie pół setki. Kto wie czy w czasach świetności grodu – w okresie wczesnego średniowiecza – widziano kiedykolwiek taką liczbę dzieciarni, zapewne nie. My jako dzielni wojowie, przedstawiciele dworu książęcego, pospolici chłopi i ministeriales, daliśmy radę. Co więcej rozpiera nas duma, ponieważ wspomogliśmy pracowników Rezerwatu w zabawach dla dzieci. Osobiście uważamy, że najciekawszym elementem pożegnania Marzanny były same ich wizerunki. Kolejne szkoły i klasy sprowadziły na grodzisko rzeszę zimowych panien, które jak się później okazało przyszło nam w zaszczycie spalić (coś co lubią prawdziwi mężczyźni). Nim jednak do tego doszło czas wypełniło nam oprowadzanie dzieciaków po grodzie, opowieści o wczesnośredniowiecznych wojach i życiu codziennych 1000 lat temu. A wszystko to w miłym towarzystwie nauczycieli, którzy z uśmiechami oglądali naszych reprezentantów Zimowiska.P1180991

Wybory, pochód, spalenie

            Przybycie wizerunków zimy pociągnęło za sobą pewne konsekwencje. Musieliśmy wziąć udział w wyborze najpiękniejszej Marzanny. Oczywiście, każdy z nas miał swoje typy. Nasi przyjaciele Warcianie systematycznie próbowali nawet porwać kilka zimowych pań. Na szczęście te niecne zapędy zostały przez wojów z Aurea Tempora powstrzymane. W końcu po wyborze najpiękniejszej Marzanny mogliśmy ruszyć z pochodem, celem spalenie kukieł. Po drodze nasi półnadzy wojowie, natknęli się na osobników, którzy nadal chcieli, aby trwała zima. Po krótkiej utarczce słownej, rozkwaszeniu kilku gęb i podeptaniu zwolenników zimowej aury udało się dotrzeć do płonącego ognia. Tam też spalono wszystkie Marzanny, ku uciesze dzieciarni, pań nauczycielek, które zalotnie spoglądały na naszych wojów biegających z odkrytymi torsami i wrzucającymi do ognia zacne zimowe niewiasty. Hmm…a reakcja dzieci była niepowtarzalna. Te małe szkraby wiwatując „spalić je!!” nakręcały naszych wojów, aby czym prędzej przegonić zimę. Z czasem okazało się, że zima całkiem nie uciekła, padający kilka dni temu śnieg nam to uświadomił, ale mimo wszystko warto było spróbować.

Grochówka grzybowska, zaćmienie słońca i pożegnanie

            Palenie kukieł zakończyło się poczęstunkiem, którą przygotował namiestnik wsi Grzybowo przez okolicznych zwany sołtysem. Nie po raz pierwszy i pewnie nie ostatni możemy mu dziękować za ciepłą strawę, zimny napitek i aprowizację. Takich ludzi, w obecnych czasach rebelii, buntu i słabej władzy, ze świecą w Polsce szukać. Wielkie dziękujemy!

            Nieco zmieniając znany ustęp z „Ogniem i mieczem” Henryka Sienkiewicza możemy napisać:

Marzec 1015 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Współcześni kronikarze wspominają, iż wiosny szarańcza [dzieci] w niesłychanej ilości wyroiła się z Dzikich [grzybowskich] Pól i zniszczyła zasiewy i trawy, co było przepowiednią napadów [warciańskich]. Latem zdarzyło się wielkie zaćmienie słońca, a wkrótce potem kometa pojawiła się na niebie.

Z pełną powagą stwierdzić możemy, że widzieliśmy małą szarańczę i zaćmienie słońca, jedynie komety nie obserwowaliśmy, ale to pewnie dlatego, że w nocy spaliśmy. Co więcej niektórzy za naszych wojów tak się przelękli zaćmienia, że przez kilka dni bali się wypełznąć z chaty. Na szczęście uspokoiły nas dzieci, które opowiedziały nam, że ziemia jest okrągła i że nie grozi nam koniec świata. Później, jak dzieci wróciły do domów uświadomiliśmy sobie, że chyba wprowadzono nas w błąd. Nawet mój dziad Popiel mówił, że ziemia jest płaska i spoczywa na grzbiecie dwóch owiec wrzosówek, a słońce, jak to słońce, krąży wokół nas. Tym miłym naukowym akcentem przyszło się nam pożegnać z Zimowiskiem. Będziemy je wspominać jeszcze wiele lat. A kiedy będziemy już posiadać wnuczęta, wtedy pokażemy im zdjęcia naszych gołych męskich torsów palących zimowe kukły, mówiąc, i ja tam byłem dziecko drogie.

dr Marcin Danielewski

P1190095

W oblężonym Grodzie

   Tym razem Rezerwat Gród Grzybowo przywitał odtwórców historycznych świetną zimową pogodą. Kolejne już, czwarte i piąte, połączone spotkanie projektu „Zimowisko 1014-1015. W mroźnej zawiei”, pokazało, że dawny gród Piastów może tętnić życiem nawet zimą. Odtwórcom niestraszny był śnieg, chłodny wiatr, lekki mróz ani rany bojowe. Również turyści dopisali, którzy dość gromadnie odwiedzali Rezerwat.P1180543

Przyjaciele

  Na początek szczerze i z całego serca chcemy podziękować naszym przyjaciołom, którzy wiernie wsparli nas w realizacji projektu i przyjechali do Rezerwatu, aby spędzić z nami dwa zimowe dni. Oto ich lista:

– Stowarzyszenie Edukacji i Odtwórstwa Historycznego AUREA TEMPORA)

– Warcianie

– Wielewit

– Klub Łuczniczy Siemowit

– Kram Piacha

   Podziękowania również dla tych, którzy chcieli się z nami spotkać w Grzybowie, ale z różnych przyczyn nie zdołali dotrzeć do ziemi wrzesińskiej (Drużyna Grodu Wałcz oraz chłopacy z Warszawy). Szkoda, ale zrekompensujemy to sobie następnym razem.

W bitewnym szale i nie tylko

            Styczniowo-lutowe „Zimowisko” miało charakter na wskroś militarny. Odtwórcy sprawdzali się w zimowych warunkach walcząc, ale również prezentując przed dowódcą załogi grodowej stan własnego uzbrojenia i oporządzenia. Nie zabrakło również alarmów bojowych, a sami wojowie prezentowali szyki oraz musztrę. Przy grodzie dzielnie czuwali wojowie, a na samym majdanie oglądaliśmy popisy łucznicze. Szczególnie cenne z punktu widzenia odtwórcy były starcia bojowe na śniegu, w mrozie z udziałem łuczników. Jakże inne to były starcia od tych, które kojarzymy z letnich imprez. Nieduża grupa wojów z łucznikami, od których strzał padają drużynnicy (nie było nieśmiertelnych, jak to bywa na wielu imprezach o profilu wczesnego średniowiecza). Po starciach nie zabrakło również walk w kręgach zdrady i honoru. Niestety, te skończyły się ranami ciętymi twarzy. Taki nieco morderczy fach. Bitewny zgiełk skończyły uroki sauny. Po raz pierwszy, zaadaptowany na potrzeby wczesnośredniowiecznej sauny dwa lata temu budynek, udało się wykorzystać zimą. Żar jej wnętrza, gorąca para i rozgrzane kamienie świetnie koją zimowe zmęczenie. Po wyjściu z sauny nie zbrakło także elementu rodem z Sienkiewiczowskiego „Potopu” czyli nacierania śniegiem.P1180612

            Całości zmagań wojennych towarzyszyło życie codzienne. W oparciu o produkty wykorzystywane we wczesnym średniowieczu przygotowywano posiłki. Świetnie smakowały zwłaszcza podpłomyki i pieczone jabłka spożywane na wartach przy bramie (Jarku dziękuję za świetne towarzystwo), gdyby tylko nie ten dym gryzący w oczy i nozdrza. Osobnym elementem spotkania było nocne czuwanie przy ognisku i wspólny sen w największej z zagrodowych chat. Jak zwykle okazało się, że w kupie ciepło i bez znaczenia były szpary między belkami oraz mróz za przysłowiowym oknem (w naszych zagrodowych domostwach nie ma okien). O wieczorną strawę zadbał sołtys Grzybowa, któremu składamy wielkie podziękowania. Gorące posiłki spożywane przed snem i beczka piwa (czytaj dosłownie), przypomniały o najlepszych ucztach z czasów Bolesława Chrobrego, o jakich pisał Anonim tzw. Gall „Dwór zaś swój tak porządnie i tak okazale  utrzymywał, że każdego dnia powszedniego kazał zastawiać 40 stołów głównych, nie licząc pomniejszych; nigdy jednak nie wydawał na to nic cudzego, lecz wszystko z własnych zasobów. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że mimo „oblężenia” miejscowa ludność starał się nas wesprzeć jadłem i napitkiem. Chcemy jednak podkreślić, że na miejscu mieliśmy spore zasoby własnych produktów, których przeglądy robił dowódca obrony grodu. Używając wczesnośredniowiecznej nomenklatury moglibyśmy stwierdzić, że książęcy łagiewnicy oraz kucharze zadbali o wyżywienie oblężonych.P1180623

            Dla zwiedzających nie zabrakło również chętnych do oprowadzania po obwarowaniach grodu, wojów. Turyści mogli posłuchać o uzbrojeniu, życiu codziennym oraz samym projekcie „Zimowisko 1014-1015”. Osobnym, zupełnie nowym doświadczeniem dla zwiedzających zagrodę, była styczność z łucznikami, którzy opowiadali o arkanach swojego fachu.

Kto nas oblegał?

            Otwartym pozostaje pytanie, kto nas oblegał? Hmm… myślę, że początkowo miał to być wyimaginowany przeciwnik, który czyhał za wałem, aby wkraść się do grodu i zająć naszą książęcą siedzibę. Wymyślony przeciwnik powodował, że byliśmy w ciągłej gotowości, ćwicząc musztrę, walkę, strzelanie z łuku, rzuty toporami czy oszczepami. Osobno wiedząc, że oblężenie może trwać miesiącami przygotowywaliśmy produkty żywnościowe, zbieraliśmy jedzenie i napitki od pobliskich ministeriales (czytaj sołtys). Osobno czyściliśmy broń, naprawialiśmy zepsuty sprzęt i garbowaliśmy skóry (lisy i dziki), które miały nas chronić przed chłodem styczniowej zimy. Ostatecznie okazało się jednak, że w sobotę oblegali nas przedstawiciele mediów i turyści, a w niedzielę przeżyliśmy zatrzęsienie tych drugich. Aż serce rosło, kiedy oprowadzałem po grodzie turystów z Rawicza, którzy przyjechali specjalnie dla nas, aby zobaczyć „Zimowisko”. Hmm… czy można chcieć czegoś więcej. Bój, obrona grodu, spacer wyschniętym dnem fosy (ahh…te bobry, a także strzegący ich bobrownicy), zdobywanie produktów żywnościowych, ciężka praca, wsparcie okolicznej ludności, a na koniec zwycięstwo, sauna i radość ludzi widzących nasze zziębłe członki oraz umorusane w śniegu gęby. Czy można chcieć czegoś więcej? Może jedynie, aby nasz dowódca – Oskar – jeszcze raz przewiózł mnie na sankach wykonanych przez Roberta z Wałcza, albo żeby zobaczyć Bartka zjeżdżającego z wału na sankach. Styczniowo-lutowe „Zimowisko” to była świetna szkoła odtwórstwa historycznego, a zarazem zabawa. Możecie być pewni, że w przyszłym roku powrócimy do Grzybowa w jeszcze większym gronie i pod tym samym hasłem oblężonego grodu.P1180802

dr  Marcin Danielewski

Grudzień na plusie

   Grudniowe „Zimowisko” w marzeniach jeszcze letnich, sierpniowych wydawało się nam odległym czasem. Sądziliśmy wówczas, że 20 grudnia grzybowskie grodzisko obsypie śnieg, za drzwiami drewnianej chaty będzie trzaskał mróz, a my ogrzejemy się w cieple domowego ogniska. Rzeczywistość okazała się dla nas odtwórców przebywających na terenie Rezerwatu Archeologicznego Gród w Grzybowie zupełnie inna.

Bez mrozu i bez myszy

            Nasz, tym razem jednodniowy pobyt w Grzybowie, okazał się bardzo ciepły, choć jak zwykle nieco wietrzny. Ostatnia obserwacja jest na terenie grodziska bardzo powtarzalna. Mianowicie, na ostatnim listopadowym Zimowisku również borykaliśmy się z problemem wiatru o znacznych podmuchach. Nie inaczej było tym razem. Dlatego nauczeni doświadczeniem od razu rozlokowaliśmy się w większej z chat mieszkalnych. Wydaje się, że już ostatecznie do końca naszego zimowania będziemy przy takim wietrze skazani na tę chatę. Po rozpaleniu ognia, co było bardzo proste przy takich podmuchach (niejednokrotnie ta czynność przebiegała trudniej latem) i ulokowaniu się w chacie, zaczęliśmy wyczekiwać turystów. O dziwo pierwszym z nich stał się znany już odwiedzającym Rezerwat kot, Kleksik – Spartakus. Świetnie wpasował się on do tematu spotkania „O legendarnych początkach Polski”. Niestety, w chatach nie spotkaliśmy ani jednej myszy, które ściśle są związane z legendami o Popielu i początkach dynastii Piastów. Natomiast, było dość czasu na bajanie. Opowieści przy ognisku dotyczące Popiela, rozgrzewający napar z lipy i turyści tworzyli klimat tego spotkania.P1180434

(Fot. Marcin Danielewski)

W grupie siła

            Podczas grudniowego Zimowiska nie doświadczyliśmy mrozu. Natomiast, wiatr wywoływał u nas chłód. Dlatego tak ważne było, aby siedzieć na drewnianych ławach przy ogniu i rozgrzewać się naparami z lipy, mięty czy pokrzywy oraz umilać sobie czas rozmową. Zdecydowanie najmilej będziemy wspominać pytania turystów „czy opowie nam pan coś o początkach Polski i o Popielu?”. Po nich zwykle rozpoczynała się dyskusja, która powodowała, że czas szybciej mijał. Szczególnie ucieszyły nas dzieci i młodzież, które chętnie częstowały się przygotowanymi przez nas naparami okraszonymi pszczelim miodem. Uśmiechy dzieciaków i pochwały wygłaszane przez nich na temat naparów, radowały nas (jesteśmy troszkę pyszni). Już teraz wiemy, że w przyszłym roku musimy zebrać większe zapasy lipy i pokrzywy. Albowiem w tym tempie i po kolejnych wyjazdach do Grzybowa szybko one znikną. Zadowolenie musi też wywoływać to, że nie zawsze turyści oczekują wojów (najsłabsze ogniowo odtwórstwa wczesnośredniowiecznego) czy rzemiosła. Czasami zdarza się tak, że zwykłe bajanie, opowiadanie legend i wyjaśnienie początków Polski cieszy turystów. Ci zaś siadając z nami przy ognisku pijąc z nami napary i słuchając opowieści czują się częścią wczesnośredniowiecznego świata, czują się jakby znaleźli się tysiąc lat temu w drewnianej chacie.

Wieści

            Przedświąteczny weekend, szaleństwo zakupów i przygotowania do zbliżających się świąt spowodował, że turystów było nieco mniej niż na poprzednim listopadowym „Zimowisku”. Dlatego był to też dobry czas na rozmowy o zbliżającym się nowym roku, kolejnych już zimowych spotkaniach i planach Rezerwatu na przyszły rok. Szczególnie miło było nam usłyszeć, że w sierpniu planowany jest już drugi „Grzybowski Turniej Wojów”. Impreza, która w zeszłym roku zastąpiła „Międzynarodowy Zjazd Wojów Słowiańskich”, mimo mniejszych rozmiarów stoi na znacznie wyższym poziomie historyczności niż ta poprzednia (w końcu zniknęli z turnieju panowie w skórzanych lamelkach i łuskach, mający więcej wspólnego z środkową Azją niż ze Słowianami, sic!). Nowe wydarzenie wpisuje się powoli w kalendarz cyklicznych imprez związanych z odtwórstwem historycznym. A ten fakt musi cieszyć.

P1180388

(Fot. Marta Bucka)

Kolejne Zimowisko

Nim jednak dojdzie do następnego „Turnieju Wojów” spotkamy się wami w Rezerwacie Archeologicznym Gród w Grzybowie już na przełomie stycznia i lutego, tym razem w jeszcze większym gronie. Na razie, jako niespodziankę pozostawiamy temat spotkania, choć nam jest on już znany. Podobnie skład załogi zagrodowej również niech pozostanie tajemnicą, choć tutaj wiadomo, że wesprze nas m.in. Stowarzyszenie Edukacji i Odtwórstwa Historycznego AUREA TEMPORA. W każdym razie będzie bardzo ciekawie i wszystkich turystów serdecznie zapraszamy „oblegajcie grzybowski gród”.

dr Marcin Danielewski

Listopad na minusie

Listopadowe Zimowisko

 

   Ostatni weekend listopada przywitał nas minusowymi temperaturami, więc w Grzybowie było naprawdę zimno. Chłód potęgował silny wiatr, który wiejąc od wschodu zrobił nam nie lada psikusa i skazał na weekendowe bytowanie w dużej chacie. Tymczasem mniejsze z domostw tak pieczołowicie przez nas szykowane latem i wczesną jesienią, posłużyło jako składzik na drewno. Na szczęście mimo mrozu nie zabrakło turystów oraz przedstawicieli mediów, którzy ciepłymi słowami i uśmiechem na ustach utwierdzali nas w przekonaniu, że warto wytrwać na terenie zagrody. Przedstawmy jednak wszystko po kolei.

Przygotowania

   Do Rezerwatu Archeologicznego Gród w Grzybowie zawitaliśmy dopiero w sobotę rano. Niestety, praca i obowiązki uwiązały nas w zatęchłym, poznańskim grodzie i nic nie dało się zrobić, aby już w piątek znaleźć się na grzybowskiej ziemi. Na szczęście pracownicy Rezerwatu wszystko uszykowali na nasz przyjazd. Tym razem przygotowali oni dla nas produkty żywnościowe niezbędne do realizacji tematu spotkania: „W kręgu jadła i stołu”. W chatach znaleźliśmy: orzechy laskowe, śliwy, soczewicę, ciecierzycę, suszone grzyby, brukiew, rzepę, pstrągi oraz różne rodzaje zbóż. Dodatkowo na miejscu okazało się, że uszykowano dla nas spory zapas drewna oraz przeniesiono żarna do obu domostw. Szczególnie dziękujemy chłopakom z Rezerwatu za przetransportowanie żaren, bo sami z Martą mielibyśmy z tym spory problem.oselka

Przykra niespodzianka

   Ledwie przyjechaliśmy do Grzybowa, na grodzie byliśmy wraz z sobotnim świtaniem, a już przywitał nas mróz i bardzo nieprzyjemny wiatr. Ten ostatni z jednej strony przydał się przy rozpalaniu ognisk. Natomiast, z drugiej sprawił, że mieliśmy powód do narzekań. Na nic oblepianie gliną mniejszej z chat znajdujących się na terenie zagrody, uszczelnianie wełną owczą, podsypywanie ziemią, sprzątanie wnętrza i jego urządzanie. Wszystko przez palenisko, które zbudowaliśmy przy wschodniej ścianie chaty. Albowiem wiatr, jak na złość wiał od wschodu. W związku tym po rozpaleniu ognia w chacie zrobiła się wędzarnia. Skutkiem czego zostaliśmy zmuszeni przez siły natury, aby przenieść się do większej z chat, której uszczelnienie pozostawia wiele do życzenia. Nauka jest z tego dla nas jedna: należy obserwować przyrodę i siły natury na miejscu w Grzybowie. Budując palenisko po wschodniej stronie ściany, przypomnę, że mniejsza z chat ma oddymiacze na wschodniej i zachodniej połaci dachu, byliśmy przekonani, że palenisko we wschodniej części domostwa to świetny pomysł. Nic bardziej mylnego. Przez cały weekend wiatr wiał od wschodu, zawiewając o kuriozum zza wału grodowego. Okazuje się, że chcąc zbudować palenisko należy cały rok, a zwłaszcza jesienią i zimą, obserwować jak zachowuje się w danym miejscu wiatr. Kto wie, może to jest wyjaśnienie tak różnego rozmieszczenia palenisk w domostwach słowiańskich. Może to nie kwestie kultowe czy religijne decydowały o umiejscowieniu palenisk w chatach, a jedynie zwykła proza życia. Nasi przodkowie też raczej nie chcieli mieć wędzarni w domostwach, więc niewykluczone, że rozmieszczali paleniska na podstawie obserwacji czynionych w danym miejscu. Trzeba zauważyć, że niestety mała chata oddymiacze po stronie wschodniej i zachodniej, co nie jest chyba udanym rozwiązaniem. Znacznie lepiej prezentuje się pod tym względem duże domostwo, gdzie oddymiacze są po stronie północnej i południowej. Po przejściu do tej właśnie chaty i rozpaleniu tam ognia, dym przestał nam doskwierać, gdyż swobodnie uchodził na zewnątrz. Okazało się, że obserwacje odtwórcy poczynione wiosną, latem czy wczesną jesienią mogą być na nic podczas „Zimowiska”. Hmm… jeszcze wiele musimy się nauczyć.

 

Serdeczni turyści

             Przenosiny do dużej chaty umilili nam turyści. Ci od rana nas odwiedzali spędzając czas na rozmowach i żartach. Szczególnie cieszyło nas to, że odwiedzający Rezerwat i zagrodę zachowywali się zupełnie inaczej niż latem. Przede wszystkim chłód zmuszał każdego turystę, aby wszedł do chaty i przy ogniu ogrzał swoje ciało. To wywoływało kolejne reakcje. Siedzieć w ciszy byłoby jakoś dziwnie. W związku z tym zupełnie naturalnie wywiązywała się dyskusja dotycząca odtwórstwa i czasów wczesnego średniowiecza. Co ciekawe tym razem na teren grodu trafiały osoby nie z przypadku. Odwiedzali nas ludzie, którzy chcieli zobaczyć jak żyjemy późną jesienią, jakie mamy stroje, jak radzimy sobie z mrozem i jaką wiedzą możemy się z nimi podzielić. Szczególnie cieszyły nas osoby, które parają się odtwórstwem, a specjalnie przyjechały żeby pogadać z nami, członkami AUREA TEMPORA, podzielić się wrażeniami i obśmiać odtwórców biegających w skórzanych pancerzach łuskowych. Wszystkim, którzy usiedli przy naszym domowym ognisku, chcieli pogadać i wspólnie ogrzać zmarznięte członki, serdecznie dziękujemy, zapraszając po więcej już za miesiąc.

(Fot. Marta Bucka)
(Fot. Marta Bucka)

W kręgu jadła i stołu

            Mimo zimna, już wiem, że cztery giezła to za mało, pięć w sam raz, ale na grudzień przyda się ich więcej. Kto wie może warto sprawić sobie kożuch. W końcu nawet nasz Mieszko I chodził w kożuchach, co skwapliwie odnotował kronikarz Thietmar. Nie jest to jednak miejsce, żeby rozprawiać o biskupie merserburskim, a o jadle i stole. Hmm… nie będziemy opowiadać, co działo się przy tym stole, ale o dwóch epizodach wspomnieć należy. Po pierwsze, kot grodowy, zwany przez nas Spartakusem, a przez pracowników Rezerwatu Kleksikiem zachował się, jak Bolesław III o krzywej gębie oraz jego wojowie. Przyszedł on do naszego stołu, aby porwać nam pstrąga. Co prawda nie śpiewał: „Nasi przodkowie jedli ryby słone i cuchnące my po świeże przychodzimy w oceanie pluskające”, ale jednak pstrąga pożarł. Hmm… gdyby kot śpiewał to musiałby zamiast imienia Spartakus lub Kleksik być nazywany Behemotem. W sumie kot grodowy jest wielki, je ryby, to i pewnie pije wódkę, jak ten z „Mistrza i Małgorzaty”. Już na poważnie szczęśliwie pozostał nam drugi pstrąg, który uwędzony w zagrodowej wędzarni smakował nieziemsko. Co prawda ryba była trochę mało solna, ale jak każdy rodowity Kujawiak mam zawsze szczyptę soli w kościanej solniczce, więc poradziliśmy sobie. Mam nadzieję, że kot nie powtórzy już porwania pstrąga, a my cieszymy się, że znów spotkamy się z wami w grudniu, oczywiście w Rezerwacie Archeologicznym Gród w Grzybowie.

(Fot. Jacek Wrzesiński)
(Fot. Jacek Wrzesiński)

 

Marcin

 

Jesienne „Zimowisko”

Przyjazd

            W ostatni z październikowych weekendów rozpoczęliśmy cykl wydarzeń pod tytułem „Zimowisko 1014-1015. W mroźnej zawiei”. Sobota i niedziela nie należały ze względu na pogodę do gorących. Natomiast, z pewnością gorąco było w Rezerwacie Archeologicznym Gród w Grzybowie. Albowiem w tym właśnie miejscu zainaugurowaliśmy początek jesienno-zimowego sezonu. Tygodnie przygotowań: szycie strojów, zabezpieczanie chat, promocja wydarzenia w mediach oraz szukanie partnerów do projektu, przyniosły efekty. Do Rezerwatu zawitaliśmy późnym wieczorem w piątek. Jak się okazało, właśnie ta noc z piątku na sobotę była najbardziej chłodna. Na szczęście, dzięki uprzejmości pracownikom Rezerwatu, na terenie zagrody czekał już na nas ogień. Przy największym z palenisk płonął ciepły ogień, który pozwalał ogrzać się w ten zimny wieczór.

 P1170914

(Fot. Marcin Danielewski)

Pobyt

            Sobotni poranek przywitał nas ziąbem w okolicy zera stopni Celsjusza. Było chłodno, ale poranny wywar z lipy okraszonej miodem pszczelim rozgrzał nas na tyle, że mogliśmy zabrać się za śniadanie, a następnie przygotowywanie zagrody. W tym ostatnim zadaniu dzielnie pomagali nam uczniowie z Zespołu Szkół Społecznych w Grzybowie. Świetnie sprawdzili się oni szczególnie w uszczelnianiu małej chaty, która służy nam za miejsce do spania. Tym razem musieliśmy wypełnić przestrzeń między dachem a ostatnim belkowaniem, do czego posłużyły nam stare skóry zwierzęce oraz wełna owcza. Wypełnienie sprawdziło się, a chata otrzymała lepszą izolację. Dodatkowo uczniowie doglądali również ognia w domostwach, a także pomagali w uporządkowaniu zagrody.

            Oczywiście, od samego rana dzielnie wyczekiwaliśmy turystów. W godzinach dopołudniowych Rezerwat odwiedzali dziennikarze z pobliskiej Wrześni, obserwujący nas trochę, jako ciekawostkę przyrodniczą. Trzeba jednak przyznać, że odbyliśmy miłe rozmowy z przedstawicielami prasy, których interesował przede wszystkim sam pomysł „Zimowiska”, skąd się wziął, czy dużym wyzwaniem było przygotowanie się do wyjazdów oraz czy naprawdę spędzamy cały weekend na terenie Rezerwatu?

            W sobotę odwiedzili nas także przedstawiciele drukarni Letica, którzy spędzili u nas ponad dwie godziny, słuchając naszych opowieści o historii grodu, życiu codziennym i czasach pierwszej monarchii Piastów. Miłym akcentem była wspólna integracja przy ognisku oraz rzuty toporami i oszczepami. Basiu i Łukaszu, dziękujemy za odwiedziny.

             W ciągu obu dni przewinęło się także przez gród nieco turystów, którzy chętnie wchodzili do naszych chat, siadali z nami przy ognisku i w dymie zadawali pytania. Oczywiście, wszystkich najbardziej interesowało to, jak radzimy sobie z chłodem, zwłaszcza z tym nocnym. Osobno, turyści mogli zobaczyć, jak działał w średniowieczu warsztaty: tkacki i szewski.

 P1170884

(Fot. Marcin Danielewski)

Refleksje

            Musimy podkreślić, że październikowy wyjazd do Grzybowa był także czasem dla nas. Po raz pierwszy od trzech lat miałem czas, aby zobaczyć wystawę „Gród w Grzybowie – między plemieniem a państwem”. Wystawa wciągnęła szczególnie Martę, która nie mogła opuścić wykopu małego archeologa. Znaleźliśmy również czas na zakupy w sklepiku muzealnym, a rzeczywiście jest na co wydawać tam denary. Wreszcie też mogliśmy poświęcić się wykonywaniu fotografii. Gród w Grzybowie jest przepiękny jesienią, te barwy, liście lecące z drzew i poranna rosa na ponad tysiącletnim obiekcie, to coś wyjątkowego. Aż dziw bierze, że wówczas w Rezerwacie pojawia się mniej odtwórców i turystów niż w miesiącach letnich.

           Zupełnie osobną sprawą są doświadczenia, jakie wynieśliśmy z tego wyjazdu. Okazało się, że przygotowywany przez nas sprzęt zdał egzamin. Giezła, suknie, buty, czapy, kaptury czy rękawice spełniły swoje zadania. Oczywiście, już teraz wiemy, że na kolejne „Zimowisko” przydadzą się kolejne warstwy stroju: giezła, suknie, a docelowo także kożuchy. Również izolacja mniejszej z chat sprawdza się i rozpalając w niej ogień możemy być pewni, że nie zmarzniemy w niej. Ten fakt też nas zbudował, gdyż okazało się, że praca wykonana jeszcze w sierpniu i we wrześniu przyniosła efekty. Nigdy jednak nie ustajemy w pracy, w związku z tym docelowo przebudujemy palenisko w mniejszej z chat w piec kopułkowaty. Te ostatnie we wczesnym średniowieczu funkcjonowały przede wszystkim na południu domeny Piastów. Z tymi refleksjami pozostajemy i zapraszamy na kolejne już listopadowe „Zimowisko”. Na koniec pragniemy podziękować nie wymienionym do tej pory w relacji: Stowarzyszeniu Edukacji i Odtwórstwa Historycznego AUREA TEMPORA z Poznania oraz portalowi Historykon.pl bez których realizacja pierwszego z jesienno-zimowych wyjazdów byłaby bardzo utrudniona.

bezpierscionka kopia

 (Fot. Marcin Danielewski)

Marcin i Marta