Prolog
Wędrowanie to część dziejów ludzkości. Również we wczesnym średniowieczu ludność brała udział w większych lub mniejszych wyprawach. Zafascynowani wczesnym średniowieczem postanowiliśmy zrealizować projekt wędrówki szlakiem dwóch potężnych ośrodków grodowych z czasów pierwszych Piastów. A wszystko to miało mieć otoczkę wczesnego średniowiecza: stroje, uzbrojenie, produkty.
Trasa, którą wyznaczyliśmy miała prowadzić przez zróżnicowane przyrodniczo i krajobrazowo tereny. W związku z tym wędrówka obejmowała tereny leśne, podmokłe, a także polne. Przekraczanie rzek czy omijanie zbiorników wodnych również stanowiło część wyzwań z jakimi mieliśmy się spotkać.
Projekt „Grodowy szlak” powstał latem bieżącego roku. Jednak to jesień wydaje się optymalna do wędrowania. Jak się okazało wybrany termin był ze wszech miar trafiony. Oczywiście mogliśmy obawiać się pogody: deszczu czy nawet porannych przymrozków. Jednak tak się nie stało, a końcówka października mimo niskich temperatur okazała się pogodna. Fakt ten na pewno ułatwił wędrowania.
Wyprawę zaplanowaliśmy tak, aby wyruszyć spod romańskiego kościoła pod wezwaniem Świętego Mikołaja. Miejsce nie zostało wybrane przypadkowo. Wczesnośredniowieczny kościół świetnie wpisywał się w klimat wydarzenia oraz w charakter jednej z grup historycznych biorących udział w projekcie (Stowarzyszenie Edukacji i Odtwórstwa Historycznego AUREA TEMPORA), która odtwarzając czasy już chrześcijańskie nawiązuję do okresu po chrzcie Mieszka I.
W wędrówce w sumie wzięło udział pięć osób. Na początku zgłoszeń było znacznie więcej, ponad dwadzieścia. Jednak surowe wymagania co do historyczności sprzętu oraz produktów, długość trasy, trudność terenu i przewidywane warunki pogodowe spowodowały, że pozostali najwytrwalsi. Kilka osób nie mogło też wędrować z przyczyn losowych.
Nie wzruszeni tym wszystkim zdołaliśmy pozyskać patrona medialnego dla wydarzenia, którym stał się portal internetowy „Historykon.pl” oraz sponsora „Mazurskie Miody”, który ufundował dla nas trunek w postaci miodów pitnych. Dodatkowo w ramach współpracy Rezerwatu Archeologicznego Gród w Grzybowie i Stowarzyszenia Edukacji Odtwórstwa Historycznego AUREA TEMPORA z Poznaniu zostaliśmy zaopatrzeni w kwasy chlebowe, okazjonalne monety nawiązujące do odkrywanych w Grzybowie arabskich dirhemów oraz denarów krzyżowych oraz część wyżywienia. W resztę produktów oraz wyrobów odtwórcy zaopatrzyli się sami.
Wyprawa Giecz – Grzybowo
Wyprawa rozpoczęła się od zaprezentowania mapy. W końcu musieliśmy wiedzieć, gdzie kroczyć. Mapa powstała na tabliczce woskowej i wywołała powszechny śmiech. Miała nieco rozładować napięcie przed wędrówką niż relatywnie nam pomóc. Pomocą zaś miało służyć słońce, które powinno nas doprowadzić do grzybowskiego grodu.
Po zapoznaniu się z mapą nikt nie wycofał się z wyprawy. W związku z tym, że wędrować mieli ludzie z różnych ludów: zarówno okrutni Skandynawowie, jak i nieustraszeni Słowianie (przedstawiciele plemion wielkopolskich oraz znacznie dzikszych nadgoplańskich), to zapłata w srebrze była wskazana. Denary krzyżowe i dirhemy miały zachęcić obecnych do oddania się pod moją okrutną komendę. Jak wiadomo posłuch u ludzi różnego autoramentu można zapewnić sobie jedynie pieniądzem bądź okrucieństwem. Za takich osobników uważaliśmy się przynajmniej podczas odbytej wędrówki. Miło zresztą było przyjąć taką rolę. Jest to część odtwórstwa historycznego, w którym człowiek współczesny powinien umieć odegrać daną postać nie tylko z wyglądu, ale też z zachowania czy charakteru.
Ruszając na trasę każdy z nas niósł dla siebie jedzenie oraz napoje (te uzupełniliśmy raz w połowie trasy), a część wzięła również odpowiednie wyroby do noclegowania. Albowiem nie byliśmy pewni czy dotrzemy przed zmrokiem do Grzybowa. W moim przypadku okazało się, że obciążyłem się ponad miarę. 10 jaj, cały boczek, 2 ryby, 8 jabłek, 12 śliwek, dwie gruszki, worek z lipą, z miętą, 2 bukłaki kwasu chlebowego (w sumie 2 litry), 1 bochenek chleba, mieszek z żurawiną, to trochę za dużo jedzenia, jak na jednodniową trasę. Dodatkowo jak na złość zapomniałem się i wziąłem sprzętu na nocleg dwuosobowy, a tymczasem powinienem dbać tylko o własną skórę. Koniec końców niosłem o połowę za dużo. Nie wspominając o zbędnej kaletce czy dwóch innych mieszkach, które niepotrzebnie mnie obciążały. Nauka na przyszłość: bierz mniej! O innych towarzyszach podróży wspominać nie będę, bo jak pisał Anonim tzw. Gall:
Lecz dajmy pokój rozpamiętywaniu dziejów ludzi, których wspomnienie zginęło w niepamięci wieków i których skaziły błędy bałwochwalstwa, a wspomniawszy ich tylko pokrótce, przejdźmy do głoszenia tych spraw, które utrwaliła wierna pamięć[1]
Moi współwędrowcy na pewno nie obrażą się na powyższy cytat, a tymczasem trzeba przejść do opisu podróży.
Pierwszy odcinek na trasie przez łąki w kierunku Dzierżnicy pokazał, że na nic smalec na nic wosk, bo buty i tak przemokły. Z całej trójki ja dysponowałem najsłabszym obuwiem, ponieważ w zasadzie po sezonie letnim było ono już tak zniszczone, że nadawało się na półkę lub do kosza. Zdecydowałem się jednak je naprawić i o dziwo moja naprawa była skuteczna. Buty poza przemoknięciem i uszkodzeniem podeszwy, której czas i tak był już policzony, wytrzymały. A obuwie przemokło wszystkim. Ahh..ta poranna rosa. Tyle dobrego, że rosa szybko zniknęła, więc i obuwie przeschło.
Pierwsze komplikacja na trasie nastąpiły między Dzierżnicą, a Kokoszkami, gdzie w okolicznych lasach nieco zboczyliśmy z kursu. W zasadzie błąd popełniłem ja, ponieważ zamiast iść wzdłuż sprawdzonego wyznacznika kierunkowego czyli rzeki Moskawy, postanowiłem przebijać się przez las. Koniec końców odnaleźliśmy wspomniany wyżej ciek wodny i wzdłuż niego idąc dotarliśmy prawie do Kokoszek. Tam trafiliśmy na kukurydzę, która jeszcze nie raz podczas wędrówki utrudniła nam przemieszczanie się. Bez względu czy była ona ścięta, czy jeszcze nie, to musieliśmy ją omijać. Wędrowanie po ściętej kukurydzy było nawet gorsze niż przez jej gąszcz. Polanie musieli być szczęśliwymi ludźmi skoro nie znali kukurydzy.
Innym problemem na trasie było omijanie współczesnych siedzib ludzkich oraz dróg asfaltowych. W obu przypadkach musieliśmy nadrabiać kilometrów. A i tak nie uniknęliśmy ludzi, którzy z uśmiechami na twarzy pytali nas o cel wędrówki, a nawet zapraszali na obiady. Widać, że nadal od czasów Piastów na ziemiach polskich funkcjonuje danina stanu, nakazująca ludności pospolitej gościć ludzi księcia, a nawet dawać im nocleg. Mnie osobiście ten fakt cieszy.
Innym spostrzeżeniem jest fakt, że kwasu chlebowego zabrakło nam w połowie trasy, w lasach rozciągających się równoleżnikowo między Neklą a Wrześnią. Na szczęście tam też mieliśmy przystanek na uzupełnienie napojów oraz rozpalenie ogniska. Byliśmy umówieni z kierownikiem Rezerwatu Archeologicznego Gród w Grzybowie, który dowiózł nam wodę, kwas chlebowy i miód pitny od naszego sponsora. Niestety, innego rozwiązania, aby zaopatrzyć się w napitek nie zdołaliśmy wymyśleć. Woda z Wrześnicy, gdzie robiliśmy przystanek nie nadaje się do picia bez oczyszczenia, a innych pewnych źródeł wody w tym rejonie brakuje. W związku z tym zdecydowaliśmy się na takie mniej historyczne rozwiązanie. Natomiast, nie zmienia to faktu, że cały napitek trafiał od Jacka do bukłaków, a następnie do naszych żołądków.
W czasie wędrowania zauważyliśmy, że nasze tempo chodu było znacznie wyższe, kiedy szliśmy przez las. Idąc polami tempo spadało. Jednocześnie po przebrnięciu ponad połowy drogi i pojawieniu sie w rejonie Gulczewka zdaliśmy sobie sprawę, że częste mieszanie szlaku: raz pole, następnie polna droga oraz kolejno las maksymalnie źle oddziaływało na nasze stopy. Każda zmiana gruntu po około 20 km chodu była bardzo odczuwalna dla nóg.
Po wyjściu z lasów w rejonie Gulczewka znów tamtejszy ciek wodny był dla nas wyznacznikiem topograficznym. Mimo, że poruszaliśmy się teraz po obszarze bezleśnym to wyznacznik terenowy był niezbędny. Nikt z nas nie znał zbyt dobrze tych stron. No może poza mną. W końcu kilka razy palcem po woskowej mapie przejechałem, a w domu i po papierowej. W rejonie Ostrowa Szlacheckiego ostatecznie skończył się kwas chlebowy, którym wcześniej podzieliłem się z towarzyszami niedoli: Kacprem i Oskarem. To też pokazało nam, że nawet przy niezbyt wysokiej temperaturze niezbędny jest pory zapas napitków. Niestety wysiłek i ciężar niesiony na plecach męczą.
Zmęczenie było dla mnie widoczne szczególnie na ostatnim odcinku trasy z Ostrowa Szlacheckiego do Grzybowa. Przeklęte pola! Człowiek widzi Grzybowo niby blisko, a odległości prawie nie ubywa. Co więcej przy około 26 kilometrach podróży pojawiły się u mnie skurcze uda. W końcu na co dzień praca siedząca, mało ruchu i efekt widoczny na trasie.
Wreszcie krótko po godzinie 17.00 pojawiliśmy się w Grzybowie, czyli w sumie szliśmy 9 godzin. Mieliśmy pięć przerw w czasie wędrówki. Jedną dłuższą (około pół godziny) i cztery krótsze (trzy dziesięciominutowe i jedną dwudziestominutową). W sumie daje to całkiem niezłe tempo marszu. Pokonaliśmy 28 kilometrów w około 7 godzin 40 minut marszu po odliczeniu przerw. Z obliczeń wynika więc, że szliśmy średnim tempem 3,684 km/h. Zmienne podłoże, wędrówka polami, lasem bez wyznaczonej ścieżki, niesiony sprzęt i produkty wpłynęły na obniżenie średniego tempa marszu. Zakłada się, że wynosi ono około 5-6 km/h.
Epilog
Na podsumowanie wystarcza moje słowa, kiedy zbliżyliśmy się do grzybowskiego grodu na jeden strzał z procy, rzekłem: „jeśli miałbym teraz zdobywać ten gród to od razu poddaję się”. Był to swoisty wyraz zmęczenia osoby ogarniętej przeklętym szałem dzisiejszej cywilizacji. Spostrzeżeń po tej wyprawie mamy bardzo wiele:
-trasa z Giecza do Grzybowa nie należy do łatwych. Sądzimy, że również we wczesnym średniowieczu wędrówka na tej trasie przy większym zalesieniu i wyższym poziomie wód musiała należeć do uciążliwych
-na drugi raz ograniczamy racje żywnościowe. Miałem jedzenia na przynajmniej dwa dni
-ograniczamy liczbę zabieranego sprzętu. Wyjątkiem są niezbędne elementy odzienia czy narzędzia, jak nóż lub siekiera
-ludność wczesnośredniowieczna miała łatwiej jeśli chodzi o źródła wody pitnej
-na trasie kwas chlebowy gasi lepiej pragnienie niż woda (to osobiste odczucie)
-najlepszym wyznacznikiem terenowym są rzeki i to właśnie ich dolinami warto było wędrować
-lasem z przecinką lub nawet wąską ścieżką wędruje się wygodniej niż polami, ale łatwiej się zgubić
-kukurydza nasz wróg, tak jak asfalt
Tyle na ten moment. Jeszcze raz wielkie dzięki dla Jacka Wrzesińskiego i Rezerwatu Archeologicznego Gród w Grzybowie, gdzie spaliśmy z piątku na sobotę przed wędrówką oraz z soboty na niedzielę po wyprawie. Ogromne podziękowania dla „Mazurskich Miodów”, bo ich napitek rozgrzewał nas wieczorem i w czasie podróży. Na koniec chwała: Robertowi i Rysiowi z Drużyny Wojów Grodu Wałcz oraz Oskarowi i Kacprowi ze Stowarzyszenia AUREA TEMPORA za wspólną wędrówkę. Na miejscu w Grzybowie wspomagali nas także Jagoda i Daniel z Wałcza, którzy zadbali o strawę i miłą atmosferę. Do zobaczenia na kolejnej wędrówce już wkrótce, a tymczasem zapraszamy do obejrzenia galerii będącej dokumentacją wyprawy.
dr Marcin Danielewski
[1] Anonim tzw. Gall, Kronika polska, przekł. R. Grodecki, wstęp i oprac. M. Plezia, Wrocław 1982, ks. I, rozdz. 3, s. 14.