ZIMOWISKO 2017. PRZETRWANIE. 28-29.01.2017

„W ich kraju zimno bywa do tego stopnia silnie, że [każdy] człowiek spomiędzy nich wykopuje sobie pod ziemią coś w rodzaju piwnicy, nad którą robi dach z drewna, podobny do [dachu] kościoła. Dach ten obrzuca ziemią. Do takiej piwnicy wchodzi ten człowiek wraz ze swoją rodziną, wziąwszy nieco drzew i kamieni. Następnie roznieca w niej ogień, aż [kamienie] rozgrzeją się i rozpalą do czerwoności. Kiedy [rozgrzanie się kamieni] dojdzie do najwyższego stopnia, polewają je wodą, aby z tego powstała para. Wtedy wchodzą do tego pomieszczenia i zdejmują swe odzienie. W pomieszczeniu tym pozostają aż do wiosny”.

plakat

Mokre stopy, odciski i zniszczone buty czyli już po wędrówce

  Pasja do wędrowania popchnęła nas do kolejnej podróży. W związku z tym zdecydowaliśmy się kontynuować projekt „Grodowy szlak” i ponownie ruszyć na trasę. Tym razem zdecydowaliśmy się na marszrutę obejmującą grodziska w Powidzu, Chłądowie oraz Grzybowie. Ten ostatni obiekt był kluczowym celem naszej podróży, gdzie gościli nas pracownicy Rezerwatu Archeologicznego Gród w Grzybowie.

 Trasa obejmowała dwa odcinki: jeden z gródka stożkowatego w Powidzu do grodziska plemiennego w Chłądowie oraz drugi z tegoż obiektu do warowni w Grzybowie. Ostatecznie zrealizowaliśmy tylko jeden odcinek, czego przyczyny wyjaśniam w dalszej części tekstu. Wyprawie przewodził znany większości z hienowatego charakteru Marcin (zwany Doktorem lub Henrykiem Ptasznikiem), natomiast przewodnikiem był Bart – znawca ziemi powidzko-chłądowskiej i wybitny łucznik. Wędrowali z nami również Monika (spec od promocji), Tadeusz, Fryderyk i Ania. Na miejscu w Grzybowie urzędowała Marta z psem-hieną Zuzą, a od piątkowego wieczoru również Jarosław.

 Nasz główny obóz znajdował się właśnie w Grzybowie. Do Powidza, z którego wyruszaliśmy, dotarliśmy 15 lipca dzięki uprzejmości naszej drogiej koleżanki Dagmary (muzealnika w Grzybowie). Nim wyruszyliśmy każdy zapoznał się z mapą podróży wyrysowaną na woskowej tabliczce, a podróżujący otrzymali żołd w dirhemach i denarach krzyżowych. Trasa obejmowała piękne tereny Pojezierza Gnieźnieńskiego, a większość podróży spędzaliśmy w lasach i w otoczeniu jezior.

 Początek wyprawy był szczególnie interesujący, gdyż dzięki naszemu sponsorowi – „Miodosytni Imbirowicz” mieliśmy okazję skosztować pysznych miodów pitnych. Przypomnijmy, że napitek ten we wczesnym średniowieczu stanowił niezwykle ważny składnik ówczesnych uczt. A sam książę szczególnie zabezpieczał się w duże ilości miodów, mając własną kategorię ludności służebnej – łagierników, którzy odpowiadali za przygotowywanie miodów. Władca nie zapominał również obciążyć daniną miodną (nastawa, wymiot i węźnica) ludności żyjącej na terenach bogatych w barcie. Widać więc jak duże znaczenie miał miód we wczesnym średniowieczu. Jednocześnie miody są również dla nas, współczesnych odtwórców niezwykle ważne. Stąd wizyta w „Miodosytni”. Nie ukrywam, że szczególnie do gustu przypadł mi miodzik „966”. Wizyta u naszych przyjaciół była o tyle cenna, że wysublimowany smak miodu dał nam porządnego kopa na dalszą trasę. A ta nie była łatwa.

DSCN0541

 Przypomnę, że oficjalnie mieliśmy do pokonania pierwszego dnia 15 kilometrów. Jednak ja i Bart wiedzieliśmy, że to tylko takie nasze gadanie, aby nie psuć miłej atmosfery wędrówki. Albowiem obaj zdawaliśmy sobie sprawę, że mamy do pokonania 20-21 kilometrów. Jednak żeby było zabawniej, to również Bart mnie oszukał i w sumie do przejścia mieliśmy 25 kilometrów. Od razu wydawało mi się w lesie, że krążymy i zbyt często zmieniamy kierunki. Swoją drogą pogoda życia też nam nie ułatwiła. Potężne wichury i obfity deszcz, który nawiedził Wielkopolskę 14 lipca spowodował, że na kilku odcinkach musieliśmy nadrabiać dodatkowe kilometry, aby przekroczyć z pozoru małe cieki wodne, które pozamieniały się w dość szerokie rzeczki.

DSCN0525

 Ogólnie trasę oceniam jako trudną. Wędrowaliśmy zarówno lasem (często bardzo gęstym), jak i podmokłymi łąkami, zdarzały się także drogi gruntowe oraz niestety asfalt. Niestety lipiec nie jest tak dobrym terminem jak np. październik, kiedy to omijaliśmy drogi utwardzone, wędrując polami. Teraz było to zwyczajnie niemożliwe. Efekt tego był dla nas od razu widoczny. Trzy osoby idące w butach uszytych na wywrotkę uszkodziły je (historyczne obuwie nie nadaje się na dłuższą wędrówkę asfaltem). Sam doświadczyłem tego, kiedy na około 6 kilometrów przed końcem trasy, poważnie rozerwałem podeszwę i cholewkę prawego buta. Efektem tego było maksymalne obciążanie lewej stopy z nieuszkodzonym butem, a to skończyło się licznymi odciskami. Co ciekawe stopa z uszkodzonym butem pozostała nienaruszona i ma się całkiem dobrze. No może poza kolanem, bo przez kolejne dni oszczędzałem nogę z odciskami i efekt w postaci bólu prawego kolana jest odczuwalny.

 Jak zwykle większość z nas przemoczyła buty, choć i tutaj obserwacje mogą być interesujące. Przemoczone ażurowe obuwie (replika opolskich butów) Ani to nic dziwnego. Również moje obuwie oraz Moniki nie wytrzymało starcia z wodą. Jednak już zaimpregnowane na ostatnią chwilę tłuszczem zwierzęcym obuwie Fryderyka zdało częściowo egzamin. O wysokich butach Barta i Tadeusza nie wspominam, gdyż te miały największe prawdopodobieństwo przetrwania bez zmoczenia stopy wysokiego poziomu wód i tak też się stało.

 Inna interesująca obserwacja może dotyczyć wędrowania w zalesionym terenie. Wiadomo, że jeżyny to trudny przeciwnik, ale ogólnie ostry topór na trasie to podstawa, zwłaszcza w gęstym lesie, a takim też wędrowaliśmy. Natomiast, jeszcze ważniejszą sprawą wydaje się orientacja w terenie. Spieszę zauważyć, że bez tego Bart mógłby kręcić nami po lesie jak chciał. Znajomość kierunków świata i rozeznanie terenowe to podstawa. Bez tego nie ma co wybierać się w gąszcz leśny.

 Kolejna ważna sprawa to pogoda. Ta w lipcu okazała się mniej przyjazna niż październikowa podczas pierwszej edycji grodowego szlaku. Od rana mżyło, a następnie okazało się, że poziom wód znacznie wzrósł. Wystarczy zauważyć, że w trakcie wędrówki, już na ostatnim kilometrze idąc wśród łąk otaczających maleńkie grodzisko, moje obuwie ponownie przemokło. Było jednak warto tego doświadczyć, gdyż uświadomiłem sobie, że obiekt obronny z Chłądowa był we wczesnym średniowieczu przy wyższym poziomie wód położony wśród mokradeł. To bardzo interesujące spostrzeżenie, aczkolwiek już w literaturze naukowej znane.

 Na koniec kilka podsumowań, które przekazuję wykorzystując porównania miedzy pierwszym (październikowym) a drugim (lipcowym) „Grodowym szlakiem”. Po pierwsze tempo wędrówki. Z Powidza do Chłądowa wędrowaliśmy trasą o długości 25 kilometrów. Odliczając wszelkie postoje pokonaliśmy tenże szlak komunikacyjny w około 8 godzin. Daje to nam tempo marszu równe 3.125 km/h. Wychodzi więc na to, że w październiku zeszłego roku szliśmy szybciej. Czemu tak się stało? Odpowiedź jest prosta, tempo marszu obniżyły warunki hydrograficzne, pogoda, zalesienie terenu i uszkodzenia butów. Również lipcowa trasa, mimo że krótsza od tej październikowej, to też była nie lada trudniejsza. Wystarczy wspomnieć, iż przez niektóre cieki wodne przeprawialiśmy się po obalonych podczas czwartkowej wichury drzewach. Wyzwaniem nie były więc dodatkowe kilometry, a właśnie hydrografia, zalesienie czy pogoda. Z pewnością tym razem byliśmy lepiej przygotowani do niesienia sprzętu i produktów żywnościowych. Kosze wiklinowe zdały egzamin, ale one też nie zapewniły nam podniesienia tempa podróży.

 Jakie więc spostrzeżenia wydają się szczególnie ważne w odniesieniu do kolejnego „Grodowego szlaku”. Z pewnością musimy uniknąć wędrowania drogami asfaltowymi, to zabija buty szyte na wywrotkę, a to znów przekłada się na urazy stóp i kolejno na tempo marszu. Październikowa marszruta była tak prowadzona, iż nie wędrowaliśmy ulicami (chyba że przekraczaliśmy je idąc przez pola). W ten sposób uniknęliśmy uszkodzenia obuwia i tempo marszu było wyższe niż to lipcowe. Ponownie też przesadziłem z ilością jedzenia. Ten element należy poprawić i podobnie muszę ograniczyć liczbę zabieranych narzędzi.

DSCN0551

            Pozostaje pytanie kiedy wracamy na szlak? Zakładamy, że we wrześniu/październiku ruszymy znów w teren i odbędziemy podróż jednodniową z grodziska w Chłądowie do obiektu w Małachowie Złych Miejsc, a stamtąd do warowni grzybowskiej. Trasa nie przekroczy 20 kilometrów i będzie o tyle interesująca, że sprawdzimy jak wyglądały wędrówki wzdłuż cieków wodnych (tutaj mamy na uwadze Strugę). Już zaczynam przygotowania do kolejnej wyprawy, za której organizację będzie odpowiadać Stowarzyszenie Edukacji i Odtwórstwa Historycznego AUREA TEMPORA. Tymczasem pozdrawiam pijąc gorącą czekoladę w towarzystwie Marty i reszty domowych Pań (suczki Zuzy i dwóch szczurzyc).

IMG_20160716_132931

P.S. trasa odbyła się tylko na trasie Powidz – Chłądowo. Na drugi odcinek nie miałem ani butów, ani zdrowej stopy. To samo spotkało kolejnych trzech wędrowców. Taki los podróżników.

„Grodowy szlak II”

  Tym razem ruszamy szlakiem grodzisk wschodniej Wielkopolski. Chłądowo i Grzybowo to jedne z najważniejszych grodów władztwa pierwszych Piastów. Natomiast, Powidz to gródek stożkowaty o metryce sięgającej pełnego średniowiecza. Historia tych grodów dzięki naukowcom została już dość dobrze rozpoznana. Obecnie pozostałości grodzisk są ważnymi pomnikami historii, które przypominają o czasach świetności dynastii piastowskiej. Nadal jednak wiele kwestii związanych z funkcjonowaniem tych grodów jest do odkrycia. Część z nich mogą wyjaśnić odtwórcy historyczni.

  Historical reenactment to nie tylko zabawa, leżakowanie na słomie i wieczorne pogawędki z przyjaciółmi. W Polsce i na świecie jest wielu odtwórców, którzy chcą zdobywać wiedzę o wczesnym średniowieczu w zupełnie inny sposób. W tym celu żeglują oni replikami średniowiecznych łodzi, śpią zimą w drewnianych rekonstrukcjach grodowych chat czy wędrują poprzez lasy, bagna i bezdroża. A wszystko to jest robione w oparciu o repliki strojów, narzędzi i broni z wczesnego średniowiecza. Chcąc kontynuować jesienny „Grodowy szlak”, kiedy to wędrowaliśmy z sukcesem z Giecza do Grzybowa promując dzieje minione czasów Mieszka I i jego następców, podejmujemy kolejne wyzwanie. Wędrówka historyczna szlakiem trzech grodzisk wschodniej Wielkopolski w porze letniej ma wskazać nam odtwórcom na ile taka podróż jest możliwa? Chcąc odkryć piękno tras łączących te obiekty, sprawdzić własną wytrzymałość na upał, trudność trasy pokrytej lasami, ograniczone racje żywności i wody, a także własny historyczny sprzęt wyruszamy w podróż sprzed tysiąca lat, którą zapewne odbywali również nasi przodkowie. Będziemy przez dwa dni w letnich warunkach, bez dobrodziejstw cywilizacji wędrować wyznaczonym szlakiem. Pierwszą noc spędzimy na urokliwym grodzisku w Chłądowie, gdzie rozbijemy obóz. Miejscem docelowym podróży stanie się Rezerwat Archeologiczny Gród w Grzybowie. To wyjątkowe w skali Wielkopolski miejsce będzie finałowym punktem podróży. Czy uda się nam pokonać trasę? Czy wykonane przez nas repliki sprzętu historycznego wytrzymają wędrówkę? W jakim czasie pokonamy wyznaczoną sobie trasę? Czy wykażemy się opanowaniem i będziemy potrafili współpracować, aby wspólnie dotrzeć do Chłądowa, a następnie do Grzybowa? Tego wszystkiego dowiemy się już wkrótce. Ruszamy 15 lipca przez bezdroża i lasy wschodniej Wielkopolski, aby dotrzeć do Chłądowa. Po nocy spędzonej na grodzisku, rankiem 16 lipca powędrujemy do Grzybowa.

Pomysłodawcą i kierownikiem projektu „Grodowy szlak” jest dr Marcin Danielewski. O szatę graficzną wydarzenia zadbała Marta Bucka a trasę przygotował Bartosz Lewandowski. Projekt objął patronatem portal Historykon.pl, Burmistrz Miasta i Gminy Witkowo, Wójt Gminy Powidz a sponsorem wydarzenia jest Miodosytnia Imbiorowicz. Wędrówka będzie realizowana we współpracy Stowarzyszenia Edukacji i Odtwórstwa Historycznego AUREA TEMPORA z Rezerwatem Archeologicznym Gród w Grzybowie.

dr Marcin Danielewski

PlakatWędrówek2Final copy

O grodach, tym razem!

   Tym razem spieszymy pokornie donieść, że dr Marcin Danielewski opublikował w Wydawnictwie Instytutu Historii książkę pod tytułem „Sieć grodowa na Kujawach oraz jej funkcje od połowy X do końca XIII wieku” . Opracowanie liczy sobie 364 strony i stanowi podsumowanie zainteresowań naukowych autora oscylujących wokół wczesnośredniowiecznych Kujaw, organizacji grodowej i gospodarki władztwa Piastów. Przypominamy, że opiekę naukowa nad rozprawą i autorem sprawował prof. dr hab. Zbyszko Górczak, a recenzentami książki byli prof. dr hab. Hanna Maria Kóčka-Krenz i prof. dr hab. Jan Szymczak. Zachęcamy do lektury.

Marta Bucka

Siec grodowa na Kujawach-krzywe

„Zimowisko 1015-1016. Wojenne starcie”

 Tym razem na Zimowisku bawiliśmy się we własnym gronie AUREA TEMPORA oraz w obecności ekipy filmowej SIDMA, kręcącej materiał popularno-naukowy „Dobrawa. Matka chrzestna Polski”. Efekty naszych dokonań można zobaczyć w galerii zdjęć oraz w materiale filmowym, który był prezentowany na „XV Poznańskich Spotkaniach Targowych. Książka dla Dzieci, Młodzieży i Rodziców” (będzie on od kwietnia dostępny na platformie upowszechniania nauki w Polsce „Ponad Horyzontem”).

DSCN0043

Pogoda w przedostatni weekend lutego nie charakteryzowała się zimową aurą. Powiedzielibyśmy, że była ona wskroś wiosenna i bardzo zmienna. Słońce oraz bezchmurne niebo pomogły ekipie filmowej w kręceniu materiału. Natomiast, nam taka pogoda ułatwiła pracę i pobyt w Rezerwacie Archeologicznym Gród w Grzybowie. Co prawda wieczorem w sobotę spadł rzęsisty deszcz, jednak z rozpalonym ogniskiem we wnętrzu chaty, słomą pod plecami i zapasem suchego drewna było nam jak u Pana Boga za piecem. A zimowy, choć wyglądał na wiosenny, weekend był bardzo wyczerpujący. Udział w całodniowych zdjęciach, wcielanie się w różne role, przebieranie strojów i bieganie po grzybowskich chaszczach, aby nakręcić interesujący materiał do lekkich nie należy. Jeśli do tego dodamy fakt, że nasze czujne oczy musiały czuwać nad historycznością każdego elementu filmowego kręconego w Grzybowie, to mieliśmy sporo pracy. Oczywiście pod względem historyczności wyposażenia i kręconych scen odpowiadamy wyłącznie za kadry kręcone w Rezerwacie Archeologicznym Gród w Grzybowie.

DSCN0039 copy

Podczas Zimowiska wreszcie mieliśmy kilka chwil, aby spędzić wspólnie nieco czasu,  oraz omówić kolejne projekty i plany na wiosenno-letnie wyprawy. Skutkiem dyskusji są pomysły na letnie wędrówki, oblepianie chat, budowę pieca czy warsztatu do oprawiania i garbowania skór. Wreszcie skończyły się również zapasy suchego drewna, co ewidentnie wskazuje na koniec zimy. Czas więc zacząć wiosenne porządki i przygotowania do kolejnych wczesnośredniowiecznych wyzwań.

dr Marcin Danielewski

„Zimowisko 1015-1016. Zimowe starcie”

Tymczasem ukończono budowę wszystkich machin, wobec czego cesarz, który siedział już trzy tygodnie pod grodem, nakazał jego szturmowanie, lecz wnet zobaczył, jak te machiny szybko spłonęły od ognia rzuconego z wałów. Następnie Udalryk próbował ze swoimi wspiąć się na wały obronne, lecz nic nie wskórał. Również zrzucono z nich Luciów, którzy podjęli podobną próbę. Cesarz widząc, jak daremne są wysiłki jego chorobą trapionego wojska, udał się bardzo uciążliwym marszem do Czech”.

            W 1017 roku król niemiecki Henryk II wraz ze swoimi sojusznikami księciem czeskim Udalrykiem oraz pogańskimi Lucicami oblegali piastowską Niemczę. Historię tę skrupulatnie opisał biskup merseburski, Thietmar. Nie wiemy czy grzybowski gród był również w ten sposób oblegany czy na jego wałach toczyły się kiedykolwiek boje? Możemy jednak sobie wyobrazić, jak takie oblężenia wyglądały. Wiemy też, że takie boje trwały czasami wiele tygodni czy miesięcy. Codziennością była z pewnością obrona wałów. Jak jednak wówczas mogło wyglądać życie w obrębie grodu? Czym zajmowali się ludzie pozostający w obrębie wałów, wojownicy i ludność pospolita? Czy czas spędzano tylko na działaniach zbrojnych? Na te wszystkie pytania postarają się odpowiedzieć dniach 20-21 lutego 2015 roku zgromadzeni w Rezerwacie Archeologicznym Gród w Grzybowie odtwórcy. W powietrzu będzie unosił się szczęk oręża, siarczysty mróz i krzyki pokonanych. A w wojskowych obozach rozniosą się okrzyki zwycięzców i jęki pokonanych. Wszystko to będzie działo się w towarzystwie najbardziej wytrwałych odtwórców historycznych, którym nie straszne minusowe temperatury i śnieżne zawieje.

Przypominamy, że wydarzenie jest organizowane we współpracy ze Stowarzyszeniem Edukacji i Odtwórstwa Historycznego AUREA TEMPORA z Poznania, a patronem medialnym wydarzenia jest portal Historykon.pl. Pomysłodawcami projektu są dr Marcin Danielewski i Marta Bucka.

Plakat - wersja 1

„Grodowy szlak”

Prolog

  Wędrowanie to część dziejów ludzkości. Również we wczesnym średniowieczu ludność brała udział w większych lub mniejszych wyprawach. Zafascynowani wczesnym średniowieczem postanowiliśmy zrealizować projekt wędrówki szlakiem dwóch potężnych ośrodków grodowych z czasów pierwszych Piastów. A wszystko to miało mieć otoczkę wczesnego średniowiecza: stroje, uzbrojenie, produkty.

Trasa, którą wyznaczyliśmy miała prowadzić przez zróżnicowane przyrodniczo i krajobrazowo tereny. W związku z tym wędrówka obejmowała tereny leśne, podmokłe, a także polne. Przekraczanie rzek czy omijanie zbiorników wodnych również stanowiło część wyzwań z jakimi mieliśmy się spotkać.

Projekt „Grodowy szlak” powstał latem bieżącego roku. Jednak to jesień wydaje się optymalna do wędrowania. Jak się okazało wybrany termin był ze wszech miar trafiony. Oczywiście mogliśmy obawiać się pogody: deszczu czy nawet porannych przymrozków. Jednak tak się nie stało, a końcówka października mimo niskich temperatur okazała się pogodna. Fakt ten na pewno ułatwił wędrowania.

Wyprawę zaplanowaliśmy tak, aby wyruszyć spod romańskiego kościoła pod wezwaniem Świętego Mikołaja. Miejsce nie zostało wybrane przypadkowo. Wczesnośredniowieczny kościół świetnie wpisywał się w klimat wydarzenia oraz w charakter jednej z grup historycznych biorących udział w projekcie (Stowarzyszenie Edukacji i Odtwórstwa Historycznego AUREA TEMPORA), która odtwarzając czasy już chrześcijańskie nawiązuję do okresu po chrzcie Mieszka I.

W wędrówce w sumie wzięło udział pięć osób. Na początku zgłoszeń było znacznie więcej, ponad dwadzieścia. Jednak surowe wymagania co do historyczności sprzętu oraz produktów, długość trasy, trudność terenu i przewidywane warunki pogodowe spowodowały, że pozostali najwytrwalsi. Kilka osób nie mogło też wędrować z przyczyn losowych.

Nie wzruszeni tym wszystkim zdołaliśmy pozyskać patrona medialnego dla wydarzenia, którym stał się portal internetowy „Historykon.pl” oraz sponsora „Mazurskie Miody”, który ufundował dla nas trunek w postaci miodów pitnych. Dodatkowo w ramach współpracy Rezerwatu Archeologicznego Gród w Grzybowie i Stowarzyszenia Edukacji Odtwórstwa Historycznego AUREA TEMPORA z Poznaniu zostaliśmy zaopatrzeni w kwasy chlebowe, okazjonalne monety nawiązujące do odkrywanych w Grzybowie arabskich dirhemów oraz denarów krzyżowych oraz część wyżywienia. W resztę produktów oraz wyrobów odtwórcy zaopatrzyli się sami.

Wyprawa Giecz – Grzybowo

Wyprawa rozpoczęła się od zaprezentowania mapy. W końcu musieliśmy wiedzieć, gdzie kroczyć. Mapa powstała na tabliczce woskowej i wywołała powszechny śmiech. Miała nieco rozładować napięcie przed wędrówką niż relatywnie nam pomóc. Pomocą zaś miało służyć słońce, które powinno nas doprowadzić do grzybowskiego grodu.

Po zapoznaniu się z mapą nikt nie wycofał się z wyprawy. W związku z tym, że wędrować mieli ludzie z różnych ludów: zarówno okrutni Skandynawowie, jak i nieustraszeni Słowianie (przedstawiciele plemion wielkopolskich oraz znacznie dzikszych nadgoplańskich), to zapłata w srebrze była wskazana. Denary krzyżowe i dirhemy miały zachęcić obecnych do oddania się pod moją okrutną komendę. Jak wiadomo posłuch u ludzi różnego autoramentu można zapewnić sobie jedynie pieniądzem bądź okrucieństwem. Za takich osobników uważaliśmy się przynajmniej podczas odbytej wędrówki. Miło zresztą było przyjąć taką rolę. Jest to część odtwórstwa historycznego, w którym człowiek współczesny powinien umieć odegrać daną postać nie tylko z wyglądu, ale  też z zachowania czy charakteru.

Ruszając na trasę każdy z nas niósł dla siebie jedzenie oraz napoje (te uzupełniliśmy raz w połowie trasy), a część wzięła również odpowiednie wyroby do noclegowania. Albowiem nie byliśmy pewni czy dotrzemy przed zmrokiem do Grzybowa. W moim przypadku okazało się, że obciążyłem się ponad miarę. 10 jaj, cały boczek, 2 ryby, 8 jabłek, 12 śliwek, dwie gruszki, worek z lipą, z miętą, 2 bukłaki kwasu chlebowego (w sumie 2 litry), 1 bochenek chleba, mieszek z żurawiną, to trochę za dużo jedzenia, jak na jednodniową trasę. Dodatkowo jak na złość zapomniałem się i wziąłem sprzętu na nocleg dwuosobowy, a tymczasem powinienem dbać tylko o własną skórę. Koniec końców niosłem o połowę za dużo. Nie wspominając o zbędnej kaletce czy dwóch innych mieszkach, które niepotrzebnie mnie obciążały. Nauka na przyszłość: bierz mniej! O innych towarzyszach podróży wspominać nie będę, bo jak pisał Anonim tzw. Gall:

Lecz dajmy pokój rozpamiętywaniu dziejów ludzi, których wspomnienie zginęło w niepamięci wieków i których skaziły błędy bałwochwalstwa, a wspomniawszy ich tylko pokrótce, przejdźmy do głoszenia tych spraw, które utrwaliła wierna pamięć[1]

Moi współwędrowcy na pewno nie obrażą się na powyższy cytat, a tymczasem trzeba przejść do opisu podróży.

            Pierwszy odcinek na trasie przez łąki w kierunku Dzierżnicy pokazał, że na nic smalec na nic wosk, bo buty i tak przemokły. Z całej trójki ja dysponowałem najsłabszym obuwiem, ponieważ w zasadzie po sezonie letnim było ono już tak zniszczone, że nadawało się na półkę lub do kosza. Zdecydowałem się jednak je naprawić i o dziwo moja naprawa była skuteczna. Buty poza przemoknięciem i uszkodzeniem podeszwy, której czas i tak był już policzony, wytrzymały. A obuwie przemokło wszystkim. Ahh..ta poranna rosa. Tyle dobrego, że rosa szybko zniknęła, więc i obuwie przeschło.

            Pierwsze komplikacja na trasie nastąpiły między Dzierżnicą, a Kokoszkami, gdzie w okolicznych lasach nieco zboczyliśmy z kursu. W zasadzie błąd popełniłem ja, ponieważ zamiast iść wzdłuż sprawdzonego wyznacznika kierunkowego czyli rzeki Moskawy, postanowiłem przebijać się przez las. Koniec końców odnaleźliśmy wspomniany wyżej ciek wodny i wzdłuż niego idąc dotarliśmy prawie do Kokoszek. Tam trafiliśmy na kukurydzę, która jeszcze nie raz podczas wędrówki utrudniła nam przemieszczanie się. Bez względu czy była ona ścięta, czy jeszcze nie, to musieliśmy ją omijać. Wędrowanie po ściętej kukurydzy było nawet gorsze niż przez jej gąszcz. Polanie musieli być szczęśliwymi ludźmi skoro nie znali kukurydzy.

            Innym problemem na trasie było omijanie współczesnych siedzib ludzkich oraz dróg asfaltowych. W obu przypadkach musieliśmy nadrabiać kilometrów. A i tak nie uniknęliśmy ludzi, którzy z uśmiechami na twarzy pytali nas o cel wędrówki, a nawet zapraszali na obiady. Widać, że nadal od czasów Piastów na ziemiach polskich funkcjonuje danina stanu, nakazująca ludności pospolitej gościć ludzi księcia, a nawet dawać im nocleg. Mnie osobiście ten fakt cieszy.

            Innym spostrzeżeniem jest fakt, że kwasu chlebowego zabrakło nam w połowie trasy, w lasach rozciągających się równoleżnikowo między Neklą a Wrześnią. Na szczęście tam też mieliśmy przystanek na uzupełnienie napojów oraz rozpalenie ogniska. Byliśmy umówieni z kierownikiem Rezerwatu Archeologicznego Gród w Grzybowie, który dowiózł nam wodę, kwas chlebowy i miód pitny od naszego sponsora. Niestety, innego rozwiązania, aby zaopatrzyć się w napitek nie zdołaliśmy wymyśleć. Woda z Wrześnicy, gdzie robiliśmy przystanek nie nadaje się do picia bez oczyszczenia, a innych pewnych źródeł wody w tym rejonie brakuje. W związku z tym zdecydowaliśmy się na takie mniej historyczne rozwiązanie. Natomiast, nie zmienia to faktu, że cały napitek trafiał od Jacka do bukłaków, a następnie do naszych żołądków.

            W czasie wędrowania zauważyliśmy, że nasze tempo chodu było znacznie wyższe, kiedy szliśmy przez las. Idąc polami tempo spadało. Jednocześnie po przebrnięciu ponad połowy drogi i pojawieniu sie w rejonie Gulczewka zdaliśmy sobie sprawę, że częste mieszanie szlaku: raz pole, następnie polna droga oraz kolejno las maksymalnie źle oddziaływało na nasze stopy. Każda zmiana gruntu po około 20 km chodu była bardzo odczuwalna dla nóg.

Po wyjściu z lasów w rejonie Gulczewka znów tamtejszy ciek wodny był dla nas wyznacznikiem topograficznym. Mimo, że poruszaliśmy się teraz po obszarze bezleśnym to wyznacznik terenowy był niezbędny. Nikt z nas nie znał zbyt dobrze tych stron. No może poza mną. W końcu kilka razy palcem po woskowej mapie przejechałem, a w domu i po papierowej. W rejonie Ostrowa Szlacheckiego ostatecznie skończył się kwas chlebowy, którym wcześniej podzieliłem się z towarzyszami niedoli: Kacprem i Oskarem. To też pokazało nam, że nawet przy niezbyt wysokiej temperaturze niezbędny jest pory zapas napitków. Niestety wysiłek i ciężar niesiony na plecach męczą.

Zmęczenie było dla mnie widoczne szczególnie na ostatnim odcinku trasy z Ostrowa Szlacheckiego do Grzybowa. Przeklęte pola! Człowiek widzi Grzybowo niby blisko, a odległości prawie nie ubywa. Co więcej przy około 26 kilometrach podróży pojawiły się u mnie skurcze uda. W końcu na co dzień praca siedząca, mało ruchu i efekt widoczny na trasie.

             Wreszcie krótko po godzinie 17.00 pojawiliśmy się w Grzybowie, czyli w sumie szliśmy 9 godzin. Mieliśmy pięć przerw w czasie wędrówki. Jedną dłuższą (około pół godziny) i cztery krótsze (trzy dziesięciominutowe i jedną dwudziestominutową). W sumie daje to całkiem niezłe tempo marszu. Pokonaliśmy 28 kilometrów w około 7 godzin 40 minut marszu po odliczeniu przerw. Z obliczeń wynika więc, że szliśmy średnim tempem 3,684 km/h. Zmienne podłoże, wędrówka polami, lasem bez wyznaczonej ścieżki, niesiony sprzęt i produkty wpłynęły na obniżenie średniego tempa marszu.  Zakłada się, że wynosi ono około 5-6 km/h.

Epilog

            Na podsumowanie wystarcza moje słowa, kiedy zbliżyliśmy się do grzybowskiego grodu na jeden strzał z procy, rzekłem: „jeśli miałbym teraz zdobywać ten gród to od razu poddaję się”. Był to swoisty wyraz zmęczenia osoby ogarniętej przeklętym szałem dzisiejszej cywilizacji. Spostrzeżeń po tej wyprawie mamy bardzo wiele:

-trasa z Giecza do Grzybowa nie należy do łatwych. Sądzimy, że również we wczesnym średniowieczu wędrówka na tej trasie przy większym zalesieniu i wyższym poziomie wód musiała należeć do uciążliwych

-na drugi raz ograniczamy racje żywnościowe. Miałem jedzenia na przynajmniej dwa dni

-ograniczamy liczbę zabieranego sprzętu. Wyjątkiem są niezbędne elementy odzienia czy narzędzia, jak nóż lub siekiera

-ludność wczesnośredniowieczna miała łatwiej jeśli chodzi o źródła wody pitnej

-na trasie kwas chlebowy gasi lepiej pragnienie niż woda (to osobiste odczucie)

-najlepszym wyznacznikiem terenowym są rzeki i to właśnie ich dolinami warto było wędrować

-lasem z przecinką lub nawet wąską ścieżką wędruje się wygodniej niż polami, ale łatwiej się zgubić

-kukurydza nasz wróg, tak jak asfalt

            Tyle na ten moment. Jeszcze raz wielkie dzięki dla Jacka Wrzesińskiego i Rezerwatu Archeologicznego Gród w Grzybowie, gdzie spaliśmy z piątku na sobotę przed wędrówką oraz z soboty na niedzielę po wyprawie. Ogromne podziękowania dla „Mazurskich Miodów”, bo ich napitek rozgrzewał nas wieczorem i w czasie podróży. Na koniec chwała: Robertowi i Rysiowi z Drużyny Wojów Grodu Wałcz oraz Oskarowi i Kacprowi ze Stowarzyszenia AUREA TEMPORA za wspólną wędrówkę. Na miejscu w Grzybowie wspomagali nas także Jagoda i Daniel z Wałcza, którzy zadbali o strawę i miłą atmosferę. Do zobaczenia na kolejnej wędrówce już wkrótce, a tymczasem zapraszamy do obejrzenia galerii będącej dokumentacją wyprawy.

dr Marcin Danielewski

[1] Anonim tzw. Gall, Kronika polska, przekł. R. Grodecki, wstęp i oprac. M. Plezia, Wrocław 1982, ks. I, rozdz.  3, s. 14.

DSCN3654 - Kopia

Piechotą na gród, czyli o wędrowaniu we wczesnym średniowieczu

„Grodowy szlak”

 

Giecz i Grzybowo to jedne z najważniejszych grodów władztwa pierwszych Piastów: Mieszka I, Bolesława I i Mieszka II. Historia tych grodów dzięki naukowcom została już dość dobrze rozpoznana. Obecnie pozostałości warowni, są rezerwatami archeologicznymi. Nadal jednak wiele kwestii związanych z funkcjonowaniem tych grodów jest do odkrycia. Część z nich mogą wyjaśnić odtwórcy historyczni.

  Historical reenactment to nie tylko zabawa, leżakowanie na słomie i wieczorne pogawędki z przyjaciółmi. W Polsce i na świecie jest wielu odtwórców, którzy chcą zdobywać wiedzę o wczesnym średniowieczu w zupełnie inny sposób. W tym celu żeglują oni replikami średniowiecznych łodzi, śpią zimą w drewnianych rekonstrukcjach grodowych chat czy wędrują poprzez lasy, bagna i bezdroża. A wszystko to jest robione w oparciu o repliki strojów, narzędzi i broni z czasów Mieszka I oraz jego następców. Zachłyśnięci zeszłorocznym projektem „Zimowisko 1014-1015. W mroźnej zawiei”, który promował inny wymiar odtwórstwa historycznego, chcemy odbyć jesienną wędrówkę historycznym szlakiem dwóch wielkopolskich grodów: Giecza i Grzybowa. Każdy z tych obiektów jest inny. Giecz i jego wojowie byli wspominani przez Anonima tzw. Galla, a Grzybowo jest najpotężniejszym, wielkopolskim grodem, którego aura tajemniczości sięga czasów pogańskich. Chcąc odkryć piękno tras łączących te obiekty, sprawdzić własną wytrzymałość na chłód, deszcz, ograniczone racje żywności i wody, a także własny historyczny sprzęt, wyruszamy w podróż sprzed tysiąca lat, którą zapewne odbywali również nasi przodkowie. Będziemy przez dwa dni w jesiennych warunkach, bez dobrodziejstw cywilizacji wędrować wyznaczonym szlakiem. Wieczorne schronienie znajdziemy dopiero po dotarciu z Giecza do Grzybowa. Czy uda się nam pokonać trasę? Czy wykonane przez nas repliki sprzętu historycznego wytrzymają wędrówkę? W jakim czasie pokonamy wyznaczoną sobie trasę? Czy wykażemy się opanowaniem i będziemy potrafili współpracować, aby wspólnie dotrzeć do każdego z grodów? Tego wszystkiego dowiemy się już wkrótce. 24 października opuszczamy Gallowy Giecz i ruszamy przez bezdroża i lasy do potężnego Grzybowa.

Pomysłodawcą i kierownikiem projektu „Grodowy szlak” jest dr Marcin Danielewski. O szatę graficzną wydarzenia zadbała Marta Bucka. Projekt objął patronatem portal Historykon.pl, a sponsorem wydarzenia są Mazurskie Miody. Wędrówka będzie realizowana we współpracy Stowarzyszenia Edukacji i Odtwórstwa Historycznego AUREA TEMPORA z Rezerwatem Archeologicznym Gród w Grzybowie.

dr Marcin Danielewski

PlakatWędrówekFinal(mniejszyrozmiar) kopia

Pożegnanie Marzanny – Pożegnanie Zimowiska

Pożegnanie… Zimowiska

    Marcowe Zimowisko przywitało nas piękną, wiosenną pogodą gromadą małych dzieci i zaćmieniem słońca. Tym razem Stowarzyszenie Edukacji i Odtwórstwa Historycznego połączyło siły z Rezerwatem Archeologicznym Gród w Grzybowie, aby godnie pożegnać zimę. Musimy przyznać, że z nostalgią będziemy wspominać nasz projekt Zimowisko, który marcowym wyjazdem do Grzybowa zamknął pewien etap naszego życia. W czasie marcowego wyjazdu był czas, aby powspominać. Przypominaliśmy sobie, październikową złotą jesień, listopadowe chłody czy styczniową bitewną krew, a wszystko to przeżyliśmy w ciągu tych krótkich sześciu miesięcy.

Wpierw Marzanna

     Cele marcowego wyjazdu były dwa. Pierwszy to zamknąć cykl, który nazwaliśmy „Zimowisko 1014-1015. W mroźnej zawiei” oraz drugi przegonić zimę. W sumie to za wiele nie musieliśmy się trudzić, ponieważ wiosenna aura panował już od dobrych kilku dni. Pierwsi wytrwali uczestnicy Zimowiska przyjechali do Rezerwatu już w czwartkowe popołudnie, a co jeszcze godniejsze pochwały ostatni wytrwali wyjechali dopiero w niedzielę. W między czasie zawitali do nas przyjaciele odtwórcy ze Swarzędza, Gniezna, Słupcy czy Środy Wielkopolskiej. Wszyscy musieliśmy się zmierzyć z hordami dzieci, których tego dnia było na terenie grodziska prawie pół setki. Kto wie czy w czasach świetności grodu – w okresie wczesnego średniowiecza – widziano kiedykolwiek taką liczbę dzieciarni, zapewne nie. My jako dzielni wojowie, przedstawiciele dworu książęcego, pospolici chłopi i ministeriales, daliśmy radę. Co więcej rozpiera nas duma, ponieważ wspomogliśmy pracowników Rezerwatu w zabawach dla dzieci. Osobiście uważamy, że najciekawszym elementem pożegnania Marzanny były same ich wizerunki. Kolejne szkoły i klasy sprowadziły na grodzisko rzeszę zimowych panien, które jak się później okazało przyszło nam w zaszczycie spalić (coś co lubią prawdziwi mężczyźni). Nim jednak do tego doszło czas wypełniło nam oprowadzanie dzieciaków po grodzie, opowieści o wczesnośredniowiecznych wojach i życiu codziennych 1000 lat temu. A wszystko to w miłym towarzystwie nauczycieli, którzy z uśmiechami oglądali naszych reprezentantów Zimowiska.P1180991

Wybory, pochód, spalenie

            Przybycie wizerunków zimy pociągnęło za sobą pewne konsekwencje. Musieliśmy wziąć udział w wyborze najpiękniejszej Marzanny. Oczywiście, każdy z nas miał swoje typy. Nasi przyjaciele Warcianie systematycznie próbowali nawet porwać kilka zimowych pań. Na szczęście te niecne zapędy zostały przez wojów z Aurea Tempora powstrzymane. W końcu po wyborze najpiękniejszej Marzanny mogliśmy ruszyć z pochodem, celem spalenie kukieł. Po drodze nasi półnadzy wojowie, natknęli się na osobników, którzy nadal chcieli, aby trwała zima. Po krótkiej utarczce słownej, rozkwaszeniu kilku gęb i podeptaniu zwolenników zimowej aury udało się dotrzeć do płonącego ognia. Tam też spalono wszystkie Marzanny, ku uciesze dzieciarni, pań nauczycielek, które zalotnie spoglądały na naszych wojów biegających z odkrytymi torsami i wrzucającymi do ognia zacne zimowe niewiasty. Hmm…a reakcja dzieci była niepowtarzalna. Te małe szkraby wiwatując „spalić je!!” nakręcały naszych wojów, aby czym prędzej przegonić zimę. Z czasem okazało się, że zima całkiem nie uciekła, padający kilka dni temu śnieg nam to uświadomił, ale mimo wszystko warto było spróbować.

Grochówka grzybowska, zaćmienie słońca i pożegnanie

            Palenie kukieł zakończyło się poczęstunkiem, którą przygotował namiestnik wsi Grzybowo przez okolicznych zwany sołtysem. Nie po raz pierwszy i pewnie nie ostatni możemy mu dziękować za ciepłą strawę, zimny napitek i aprowizację. Takich ludzi, w obecnych czasach rebelii, buntu i słabej władzy, ze świecą w Polsce szukać. Wielkie dziękujemy!

            Nieco zmieniając znany ustęp z „Ogniem i mieczem” Henryka Sienkiewicza możemy napisać:

Marzec 1015 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Współcześni kronikarze wspominają, iż wiosny szarańcza [dzieci] w niesłychanej ilości wyroiła się z Dzikich [grzybowskich] Pól i zniszczyła zasiewy i trawy, co było przepowiednią napadów [warciańskich]. Latem zdarzyło się wielkie zaćmienie słońca, a wkrótce potem kometa pojawiła się na niebie.

Z pełną powagą stwierdzić możemy, że widzieliśmy małą szarańczę i zaćmienie słońca, jedynie komety nie obserwowaliśmy, ale to pewnie dlatego, że w nocy spaliśmy. Co więcej niektórzy za naszych wojów tak się przelękli zaćmienia, że przez kilka dni bali się wypełznąć z chaty. Na szczęście uspokoiły nas dzieci, które opowiedziały nam, że ziemia jest okrągła i że nie grozi nam koniec świata. Później, jak dzieci wróciły do domów uświadomiliśmy sobie, że chyba wprowadzono nas w błąd. Nawet mój dziad Popiel mówił, że ziemia jest płaska i spoczywa na grzbiecie dwóch owiec wrzosówek, a słońce, jak to słońce, krąży wokół nas. Tym miłym naukowym akcentem przyszło się nam pożegnać z Zimowiskiem. Będziemy je wspominać jeszcze wiele lat. A kiedy będziemy już posiadać wnuczęta, wtedy pokażemy im zdjęcia naszych gołych męskich torsów palących zimowe kukły, mówiąc, i ja tam byłem dziecko drogie.

dr Marcin Danielewski

P1190095

Zimowisko – Pożegnanie Marzanny

„Zimowisko 1014-1015”. Pożegnanie Marzanny

 Zaiste ślepą była przedtem Polska, nieznając ani czci prawdziwego Boga, ani zasad wiary, lecz przez oświeconego  [cudownie] Mieszka i ona także została oświeconą, bo gdy on przyjął wiarę, naród polski uratowany został od śmierci w pogaństwie. W stosownym bowiem porządku Bóg wszechmocny najpierw przywrócił Mieszkowi wzrok cielesny, a następnie udzielił mu [wzroku] duchowego, aby przez poznanie rzeczy widzialnych doszedł do uznania niewidzianych i by przez znajomość rzeczy [stworzonych] sięgnął wzrokiem do wszechmocy ich stwórcy”.

            Czasy Mieszka I to okres wprowadzania chrześcijaństwa na ziemiach polskich o czym bardzo zwięźle pisał Anonim tzw. Gall. Dawne wierzenia pogańskie stopniowo zastępowała wiara w jednego Boga. Proces ten rozciągał się przez kilka stuleci i jak widzimy nawet współcześnie istnieją obyczaje czy obrzędy, które do teraz nie zanikły, a korzeniami sięgają okresu sprzed 966 roku. Jeden z takich obrzędów związany z okresem końca zimy i nastaniem wiosny, jest do dzisiaj kultywowany. Jest nim palenie i topienie Marzanny. Obrzęd ten kiedyś związany z Jarym Świętem, symbolizuje odejście zimy i przywitanie wiosny. Pożegnanie Marzanny świetnie pokazuje symbolikę pór roku, zmienność przyrody, synkretyzm obyczajów oraz wierzeń. Jednocześnie dla młodszych jest to czas zabawy i swawoli, a dla starszych moment nostalgii, a także przemyśleń na temat przemijalności doczesnego świata.

            Chcąc przybliżyć Państwu wiedzę na temat dawnych obyczajów i czasów, kiedy pierwsi Piastowie wybrali nową wiarę w jednego Boga, zapraszamy do Rezerwatu Archeologicznego Gród w Grzybowie. Warto znaleźć się w tym unikalnym miejscu i poczuć „ducha czasu”. Tym razem odtwórcy opowiedzą nie tylko o Marzannie, ale także o obyczajowości Słowian. Jednocześnie wraz z dziećmi będziecie mieli Państwo okazję wziąć udział w pochodzie, aby pożegnać zimę, symbolicznie spalić Marzannę i przywitać wiosnę. Zapraszamy Państwa 20 marca 2014 roku do Rezerwatu Archeologicznego Gród w Grzybowie.

Wszystko to będzie działo się we współpracy ze Stowarzyszeniem Edukacji i Odtwórstwa Historycznego AUREA TEMPORA z Poznania, a odtwórcy zagoszczą na terenie wczesnośredniowiecznej zagrody w grzybowskim grodzie. Przypominamy, że patronem medialny wydarzenia jest portal Historykon.pl. Spotkanie odbędzie się w ramach projektu „Zimowisko 1014-1015. W mroźnej zawiei”. Projektu, którego pomysłodawcami są dr Marcin Danielewski i Marta Bucka.

Plakat kopia